środa, 9 grudnia 2009

#109 wielkie zaskoczenie, a potem rozczarowanie

Zaglądałem ostatnio do statystyk tego bloga i okazało się, że jest bardzo niszowy. Średnia dzienna oglądalność plasuje się na poziomie ok 20 osób. Co też w sumie mnie nie dziwi skoro praktycznie nic nowego nie napisałem od dość dawna. Raczej dziwi mnie że w ogóle ktoś tu nadal zagląda.

Jakież było moje zdziwienie gdy jakieś półtorej tygodnia temu miałem oglądalność na poziomie około 200 osób w ciągu jednego dnia. Zaciekawiło mnie to i postanowiłem sprawdzić co spowodawało taką oglądalność? Niestety długo szukać nie musiałem. Okazało się że właśnie tego dnia w telewizji leciał pewien rosyjski film akcji o którym pisałem dawno temu.

Muszę przyznać że trochę zasmucił mnie ten fakt. Po pierwsze straszne jest jakiego chłamu szukają ludzie w sieci i mam nadzieję że dzięki mojemu tekstowi przynajmniej jedna osoba odpuściła sobie seans tego wątpliwej jakości dzieła. Chociaż takie badziewie leci w telewizji publicznej w sobotnie wieczory więc jest to jakimś usprawiedliwieniem dla tych który szukają takich informacji. Po drugie uważam że na tym blogu można znaleźć kilka znacznie lepszych i ciekawszych tekstów. Niestety żaden z nich nie jest aż tak atrakcyjny i poszukiwany.

czwartek, 8 października 2009

#108 po MFK

W końcu udało się pojechać na pierwszy w moim życiu festiwal komiksowy. Decyzja zapadła jakiś czas temu, chodź sama realizacja planu była już spontaniczna, jak na wariackich papierach i nie byłbym sobą, gdybym nie pozwolił zaplanować całego wyjazdu Monice. Czasem dochodzę do wniosku że bez niej bym zginął.

Jakoś tak wyszło, głównie z powodu pracy. że do Łodzi przyjechaliśmy dopiero ok. 22 w piątek po ponad pięciu godzinach drogi. Zanim dostaliśmy się do hostelu ok. 23, ponieważ wsiedliśmy w zły tramwaj i było trzeba przejść spory kawałek, to na dzień dobry dostaliśmy opieprz od portiera. Zrzędził że mieliśmy być ok. 22, nie omieszkał powiadomić jaki jest dla nas dobry bo pokój mógł już zostać kilka razy wynajęty i również poskarżył się że w Krakowie raz go nie wpuścili do pokoju bo też przyszedł tak późno. Jednak najzabawniejsze było to jak podczas tego całego marudzenia cały czas wydawał nam pościel i wszystko co się wtedy wydaje. Mieliśmy jeszcze plany pójść na jakąś imprezę w Łodzi, nawet sprawdziliśmy wcześniej w jakiej knajpie i gdzie jest jakaś dobra impreza, ale byliśmy tak zmęczeni podróżą, że tylko wzięliśmy prysznic, chwilkę poczytali i poszli spać, aby następnego dnia wstać wcześniej i biec na giełdę komiksów.

W sobotę od samego rana pośpieszałem Monikę, aby być jak najszybciej na giełdzie, gdyż Kultura Gniewu zapowiedziała na swym blogu pojawienie się z kilkoma kartonami ich lekko uszkodzonych komiksów w znacznie niższych cenach, więc chciałem uzupełnić zaległości. Niestety gdy dotarłem na miejsce moja szybko wypatrzona „Niczym Aksamitna Rękawica Odlana z Żelaza” była już odłożona przez kogoś innego. Nie zrażając się tym obeszliśmy z Moniką całą giełdę w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Kupiliśmy sporo nowości, moja połówka wypatrzyła dwa nieme komiksy Lewisa Trondheim’a, które nie omieszkała kupić. Można powiedzieć że już na samym początku wyjazdu pozbyliśmy się prawie całych pieniędzy. Następnym etapem wyprawy było poznanie Konrada z Motywu Drogi, którego jakoś przypadkiem wypatrzyłem przy wejściu. Ku mojemu zaskoczeniu okazał się w pełni normalnym gościem, który spędził z nami dużą część dnia, pokazał nam wiele osób z tzw. światka komiksowego i sprezentował nawet dwa piny z wzorem motywu drogi. Kolejnym punktem wyprawie było znalezienie Łukasza z tej same strony, gdyż z nim był związany mały konkurs ogłoszony przez stronę podaną powyżej. Mianowicie było trzeba się do niego zgłosić z egzemplarzem „karton” (komiksowe pisemko w klimacie cartoon) i dowolnym kartonem, aby wymienić swój egzemplarz pisma na jego z dodatkowymi gadżetami w postaci kilku kart przedstawiających postacie z pisemka. W tym celu uzyskałem od dwóch miłych panów portierów wielki typowy karton, który sprytnie ukryłem za stoiskiem Kultury Gniewu dzięki czemu nie musiałem z nim ciągle chodzić. Niestety Łukasza znalazłem za późno i nie udała się wymiana kartonami. Po tym wszystkim okazało się że w sumie nie ma co robić na festiwalu. Na prelekcje nie chciało nam się jeszcze iść, stoiska już wszystkie pooglądaliśmy, wszelkie nowości i takie tam. Na szczęście pojawił się Konrad z propozycją abyśmy poszli z nim na spotkanie z autorami Jeża Jerzego, które będzie prowadził w Manufakturze. Z chęcią poszliśmy, przy okazji zwiedzając troszkę Łódź. Manufaktura okazała się olbrzymim centrum handlowym w którym mieliśmy problem się odnaleźć. W końcu gdy udało się nam zlokalizować Empik i zmierzaliśmy w jego kierunku spotkaliśmy Tomka Leśniana (rysownika Jeża), poznaliśmy się i pogadali troszkę po drodze. W samym empiku było dość śmiesznie ponieważ najpierw wzięto mnie za osobę prowadzącą spotkanie, gdy przyszedłem na miejsce razem z Konradem, Tomkiem i Moniką. Następnie zorientowałem się że wszedłem do sklepu z torbą wypchaną komiksami, na które nie mam żadnego rachunku, ani nie zgłosiłem tego ochronie. Jednak z racji tego że zostałem wzięty za osobę prowadzącą to jeden z pracowników Empiku zszedł ze mną do ochrony wyjaśnić całą sprawę. Gdy zobaczyli ile tego jest doszli do wniosku że nie chce im się tego stemplować i odesłali mnie z tekstem:

„proszę cały czas trzymać torbę blisko siebie i wszystko będzie ok.”.

Odnosząc komiksy na zaplecze wpadłem akurat na moment omawiania jak ma przebiegać samo spotkanie i zostałem wzięty tym razem przez pracownika Empiku za drugiego twórcę komiksu! Więc znowu grzecznie wytłumaczyłem że jestem tylko do towarzystwa i tyle. Kilka chwil przed samym spotkanie okazało się że w całym sklepie nie ma ani jednego egzemplarza najnowszego numeru Jeża poza moim, więc Tomek poprosił mnie żebym go udostępnił na chwilkę, za co w zamian dostałem rysunek oraz autografy! Co do samego spotkania to muszę przyznać że było bardzo miło, acz kameralnie. Konrad był dobrze przygotowany, przez co zadawał ciekawe pytania. Jednakże pod względem frekwencji wyszło to strasznie. Przez chyba połowę spotkania goście opowiadali o swojej pracy mi i Monice! Było mi ich naprawdę żal, jednak na szczęście później się okazało, że podczas właściwego spotkania na terenie festiwalu było znacznie więcej ludzi. Popołudniu starałem się zdobyć autograf Rosińskiego dla mojego przyjaciela, lecz nie udało się, a ten gbur gdy szedł na swoje miejsce to potrącił mnie i słyszałem jak mówił:

„ah tyle ich jest? Nie będę dawał więcej autografów niż 30”

a że ja byłem troszkę daleko w kolejce to poszliśmy na obiad razem z Konradem. Później na chwilkę do pokoju odpocząć przed wieczorną imprezą oraz rozdaniem nagród. Co do samego rozdania to trzeba powiedzieć, że było kiepsko. Z racji tego że był to jubileuszowy 20 festiwal to każdy dziękował każdemu i wyglądało to jak głaskanie się towarzystwa wzajemnej adoracji. Zmieniło się to dopiero gdy wręczano nagrody za najlepsze komiksy i dla wydawnictwa. Najlepszym wydawnictwem została Kultura Gniewu, a gwiazdą wieczoru został Bartosz Sztybor, który odbierał aż trzy nagrody i to w wielkim stylu co można zobaczyć na tym skrócie, który gorąco polecam. Sama impreza okazała się standing party, z podziałem na strefę tych lepszych i gorszych. Jakoś nie mogliśmy się z Moniką odnaleźć więc postanowiliśmy się ulotnić. Jednak, jakby tak specjalnie, cały czas koło nas kręcił się Daniel Chmielewski autor „Zostawiając powidok wibrującej czerni” jak dla mnie jeden z najlepszych komiksów ostatniego czasu. Więc podchodzę do niego i proszę o autograf, a On odpowiada mi że z wielką przyjemnością, ale czy mógłby na chwilkę poczekać ponieważ właśnie teraz jego znajomy bierze udział w konkursie na miss festiwalu i chciałby w tym uczestniczyć. Odpowiedziałem że nie ma problemu i tak sobie czekam, aż kolega Daniela skończył rysować i ku memu wielkiemu zdziwieniu Daniel zamiast przyjść do mnie to poszedł sobie do znajomych plotkować. Zdenerwowałem się że czekam na niego jak buc i powiedziałem Monice że wychodzimy. Poszliśmy się jeszcze pożegnać z Konradem, a tam stoi KRL z przepiękną małżonką (cud kobieta!!!). Tak sobie pomyślałem, spróbuję poprosić ostatni raz autograf, jak się nie uda to obrażam się na każdego i już nigdy o żaden nie poproszę (tak wiem sposób myślenia jak u dziesięciolatka). Więc zagadałem, w odpowiedzi usłyszałem czy może będę w niedzielę, bo teraz impreza i takie tam, ale że niestety nie było mnie już następnego dnia to KRL się zgodził z wielkim uśmiechem! Poszliśmy troszkę na ubocze, KRL prowadzi ale wyglądało to jakby uciekał, albo strasznie się wstydził. W końcu zaczyna rysować, a tu pojawia się Daniel Chmielewski i stoi koło nas. W tym momencie KRL pyta:

KRL: co też chcesz autograf?
D. Ch.: Nie, ja przyszedłem do tego pana bo on chyba chciał autograf ode mnie (i wskazuje na mnie)
KRL: (z uśmiechem na twarzy i udawanym oburzeniem w głosie) To znaczy że nie chcesz ode mnie autografu?!

Ja w tym czasie wyjąłem Powidok i Daniel przystąpił do tworzenia! Chwilkę porozmawiałem z obydwoma panami, dostałem bardzo piękne dwa rysunki, cieszyłem się jak dziecko, a Daniel uratował moją wiarę w dobro ludzi. Po tym wszystkim udaliśmy się z Moniką do hostelu i oddaliśmy się czytaniu.

Niedzielne do południe spędziliśmy na spacerze po Łodzi, szukaniu jakiejś knajpy otwartej gdzie można by zjeść obiad. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że w centrum miasta przed godziną 12 nie ma otwartego żadnego sklepu spożywczego ani knajpy w której można by coś przekąsić. Jak tu się potem dziwić, że wszyscy siedzą w tej głupiej Manufakturze (chodź muszę przyznać, że z zewnątrz wygląda naprawdę świetnie). Do Krakowa wracaliśmy pociągiem abym mógł czytać i udało mi się przeczytać większość nowości które kupiłem. Jak na razie „Łauma” KRL pozostaje najlepszym komiksem jaki kupiłem oraz jeden z najlepszych jaki czytałem przez ostatnich kilku miesięcy! Pewnie jeszcze coś o tym napiszę za kilka dni.

Tak mniej więcej wyglądał mój pierwszy wypad na imprezę komiksową. Wielkie podziękowania należą się Konradowi za zagospodarowanie czasu, Twórcom za ich komiksy,rysunki oraz autografy. Na części z grami w ogóle się nie pojawiłem, jakoś nie chciało nam się, nie dotarliśmy również na wystawy festiwalowe, czego żałuję, ale i tak było świetnie. Może za rok znowu się pojawimy.

ps. Teksty, które cytuję nie są dosłownymi cytatami, tak po prostu to wszystko pamiętam.

czwartek, 24 września 2009

#107 czemu już o mnie nie piszesz?

Dziś będzie krótko, bo spontanicznie. Wczoraj przyjechała do nas Moja Ulubiona Była (w skrócie MUB) zrobić pranie. Tak się nam to spodobało, że zaproponowaliśmy z moją połówką aby została na noc. Wypiliśmy wino, pośmialiśmy się i dużo rozmawialiśmy. Około pierwszej poszliśmy spać. Rano moja połówka poszła do pracy, ja wstałem, zrobiłem prasówkę i takie tam. Około dziesiątej zrobiłem picie w dzbanku, włożyłem do niego dwie słomki – jedną zieloną moją i różową dla MUB (chociaż i tak potem nie napiła się ani kropli) i napisałem jej sms: „jestem sam w łóżku, mam picie i zabieram się za oglądanie Przyjaciół, jeśli masz ochotę to zapraszam”. Przyszła chwilę później. Leżeliśmy razem pod kołdrą, bawiliśmy się jej magiczną różczką, która wydaje świetny dźwięk i świeci oraz obejrzeliśmy chyba z pięć odcinków. Znowu rozmawialiśmy, śmialiśmy się jaki to jest ciężki nasz los i takie tam. Fajnie było kogoś gościć tak od rana, przypomnieć sobie jak to było za czasów studenckich gdy było można spać długo i nic nie robić. Brakowało mi tego a nawet nie wiedziałem o tym.

środa, 23 września 2009

#106 fragment sacrum profanum

Pamiętam jak bardzo się cieszyłem, gdy zobaczyłem informację o występie Chrisa Cunninghama i Aphex Twina na sacrum profanum. Potem nastąpiło wielkie wyczekiwanie na dzień w którym pojawią się bilety w sprzedaży, a następnie jeszcze większe już na same występy. Od razu byłem bardziej nastawiony na pokaz Cunninghama z racji tego że bardzo lubię to co on tworzy i dla mnie w dziedzinie teledysków jest mistrzem. Na samego Aphexa miałem ochotę się wybrać z czystej ciekawości bo jednak fanem nie jestem choć twórczość jego znam.

W końcu nadszedł upragniony niedzielny wieczór w którym to wybraliśmy się na pokaz Chrisa. Miejscem całego zajścia była Łaźnia Nowa. Sala świetnie dobrana, spora i stwarzała wrażenie jakby była po jakimś warsztacie z zapachem smarów i klei (przynajmniej ja tak czułem, moja druga połowa już nie). Sam pokaz w sumie mnie zawiódł dość mocno. Miał być całkiem nowy, dotychczas pokazywany publicznie tylko raz w Paryżu, a wyszła w sumie kupa. Nowego materiału było z godzinnego pokazu może z 10 mim na co składała się brutalna walka nagiej kobiety i mężczyzny, walka Darth Vadera z Lukiem (ale czy to nowe jest skoro wycięte z filmu?) no i lot ptaka, który okazał się wielkim wytchnieniem w całym pokazie. Resztę uzupełniały znane rzeczy artysty czyli „Windowlicker”, „Rubber Johnny” oraz „Sheena is a Parasite”. Całość była bardzo monotonna i powtarzana do znudzenia co owocowało w sumie tym, że całość była męcząca. Jednego czego nie można odmówić Canninghamowi to jest perfekcjonistą i fachowcem na światowym poziomie. Wszystkie wizualizacje na trzech telebimach plus zielony laser miał genialnie zsynchronizowane z sobą nawzajem i muzyką. Dla przykładu gdy była walka kobiety z mężczyzną to każdemu uderzeniu odpowiadał inny dźwięk co poprzez miksowanie wszystkiego razem dawało wspaniały efekt. Wszystko byłoby super gdyby nie ta monotonność i mogło być więcej nowego materiału.

Natomiast na Aphexa nie nastawiałem się w ogóle i występ mnie zmiażdżył i to od samego początku. Chodź przyznam, że jak czytałem opinie po pierwszym dniu to miałem mocne obawy czy będzie dobrze. Już samo miejsce w którym zdecydowano się zorganizować koncert było niesamowite, olbrzymia hala ocynowni chemicznej kombinatu w dawnej hucie im. Sędzimira! Z przystanku wchodziło się na teren huty, aby wsiąść w kolejny autobus na terenie zakładu i znowu mała przejażdżka w klimatach industrialnych. Sama hala była wyłożona oświetleniem na całej długości, a nagłośnienie było rozmieszczone na scenie oraz tak z boku w połowie hali, co dawało ciekawy efekt, ponieważ w głośnikach z przodu i z boku grało co innego ale świetnie dopasowane do siebie. Organizatorzy kazali sobie przyjechać minimum godzinę przed rozpoczęciem koncertu, ale nigdzie nie napisali, że już wtedy będzie grał jakiś Dj. Osobiście myślałem że tak jest z powodów organizacyjnych tylko i na szczęście się myliłem. Sam koncert miazga! Rozpoczął się dość spokojnie monotonną wizualizacją ale czym dalej tym lepiej. Sam osobiście nie znam się na takiej muzyce, bo ja się tylko przy niej bawię, ale za stroną sacrum profanum podaję że grał „…suita w swobodny sposób połączyła ambient, noise, breakbeat, techno, dubstep, drill’n’bass i cytaty z rożnych nagrań…” całość dopełniał niesamowity pokaz laserowy, gdzie wszystkie lasery dodatkowo załamywały się np. na suficie pokrytym rurami. Wizualnie naprawdę mistrzostwo świata i był to chyba jeden z pierwszych koncertów podczas którego przez większość stałem tyłem do sceny! Na całej imprezie przyjemnie się wybawiłem, potańczyłem chodź o dziwo jako nie liczny, gdyż wszyscy głównie tylko stali. Ogólnie występ był miły, jednak Aphex nie byłby sobą gdyby nie przywalił i pod koniec zaprezentował wizualizację z zabijania zwierząt przechodzącą w sekcję zwłok, a kończącą się jakimś japońskim świntuchem z zabawami w odchodach. Naprawdę mocny hc przy którym było widać, że ludzie są mocno zniesmaczeni i bardziej ich boli krzywda zwierząt niż ludzi. Dodatkowo tak jak zauważyła moja ukochana, dobrze że nam tak przyjebał na koniec bo dzięki temu pierwszy raz wychodzimy z jakiegoś koncertu i mamy dość, a przedtem zawsze mieliśmy niedosyt i chcieliśmy więcej.

Całą imprezę uważam za udaną i dobrze się stało że było oznaczenie obydwóch występów kategorią wiekową 18+. Dzięki temu każdy miał mniej więcej świadomość na co się pisze. Dodatkowo co mnie zdziwiło to niektórzy ludzi na Aphlexie, którzy wyglądali jakby się zerwali z takiej klasycznej techno party w latach 90. Myślałem że to gatunek wyginięty już jest, albo co najmniej na wymarciu.

PS.
Gdy wracaliśmy z Cunninghama w niedzielę w nocy to parkując samochód na oś. Ruczaj w Krakowie zobaczyliśmy dzika grasującego na parkingu! Bydle było naprawdę srogich rozmiarów i trochę się wystraszyliśmy, bo w końcu nigdy nie wiadomo co takiemu strzeli do łba, więc szybko i w miarę spokojnie udaliśmy się do domu, co by nie prowokować zwierza.

niedziela, 13 września 2009

#105 Wakacje i zmiany

Nawet udały się te wakacje pomimo tego że większość ich czasu spędziłem w pracy i na walce z magisterką. W czerwcu byłem na Nova Rock o czym już pisałem. Potem udało się pojechać na jeden dzień do Mysłowic na Off Festiwal, który był jedną wielką niespodzianką. Najpierw wyglądał jak piknik rodzinny w parku. Ludzie z dziećmi siedzący na kocykach, ktoś gra w tle na scenie i jakaś taka wszech ogarniająca sielanka. My wędrujemy od sceny do sceny, 90% artystów kompletnie nie znając i tylko na podstawie ich opisów w przewodniku festiwalowym wybieraliśmy coś dla siebie. Niestety te opisy zazwyczaj były bardzo enigmatyczne, albo sprawiały wrażenie jakby opisywały całkiem innego artystę. Później pojawili się ludzie nie wiadomo skąd i impreza zaczęła wyglądać jak prawdziwy festiwal. Największym odkryciem imprezy dla nas jest Skini Patrini, którzy na żywo prezentują się fantastycznie i rozkręcają świetne imprezy. Gwiazdą imprezy byli The National dla których tam przyjechaliśmy. Świetny koncert, kawałki zagrane w troszkę innych aranżacjach, szybciej niż na płycie, a głos wokalisty wywoływał dreszcze.

Na początku lipca zaprzestałem na reszcie życia w mieszkaniu studenckim i zamieszkałem z moją ukochaną. Ku naszemu zdziwieniu obyło się to bez jakichkolwiek problemów, mieszka się nam dobrze. Jakaś taka naturalna kolej rzeczy i tyle. Cały lipiec to ciągłe przemeblowania, składanie szafy i takie tam, jednak zawsze to wspaniała zabawa i sprawia mi to wielką frajdę pracować na swoje. Życie w mieszkaniu o które się dba i sprząta to wspaniała rzecz bo pachnie w całym mieszkaniu, ze śmieci się nie wysypuje, nie ma problemu kto zajdzie po pocztę do skrzynki no i w łazience jest czysto! Takie podstawowe i normalne sprawy, a tak cieszą, gdzie muszę zaznaczyć że w jakiejś specjalnej melinie nie mieszkałem. Ot takie mieszkanie gdzie mieszka czterech facetów i jedna dziewczyna.

W sierpniu jakoś tak pracy było więcej i z tego powodu tylko na The Killers udało się pójść. Specjalnie na tą okazję przez cały sierpień się nie goliłem, aby na koncercie móc prezentować wspaniałego wąsa! Monika była zachwycona równie bardzo jak samym koncertem. Panowie odstawili show na światowym poziomie, wspaniale byli nagłośnieni, grali kawałki z całego repertuaru i był to świetny koncert.

Na koniec sprawa mojego mgra jeszcze. Miałem termin do końca czerwca na obronę i w tym czasie zdążyłem napisać pracę. Oddałem promotorowi, On naniósł poprawki, ja poprawiłem i tak w końcu oddałem pracę w dziekanacie ok. 20 lipca. W między czasie skreślili mnie z listy studentów (no bo termin do końca czerwca był) więc znowu dodatkowy stres, ale udało się wszystko załatwić, przedłużyć termin do końca lipca i czekam na ogłoszenie terminu obrony. Planowany 27 lub 28 lipca niestety nie wypalił i został przeniesiony na 4 września. Tak, moi drodzy już jestem po! Zdane, wszystko dobrze poszło, ale bałem się okrutnie i naprawdę nie pamiętam kiedy miałem taki stres. Nawet Monika zaraz przed obroną poprosiła żebym się uspokoił bo naprawdę tam zemdleje przed komisją. Już po nastąpiło całkowite rozluźnienie i spokój oraz z racji tego że przyjechał mój przyjaciel to mocno imprezowaliśmy przez cały weekend i było świetnie. Nawet na kacu graliśmy w Ski Jumping w który jeszcze kilka lat temu grała cała Polska.

Tyle tego było w małym telegraficznym skrócie, na pewno o czyś zapomniałem, co powinno się tu znaleźć jednak niestety tak zawsze jest. Teraz może teksty będą się pojawiać częściej z racji tego że teoretycznie mam trochę więcej czasu. Jednak pamiętając o tym że znowu gram w Puzzle Quest’a to pożyjemy i zobaczymy co z tego będzie.



ps. W wolnej chwili popełniłem sobie nawet małą publikację na łamach Motywu Drogi.

czwartek, 6 sierpnia 2009

#104 Grodzki Urząd Pracy w Krakowie = porażka

Z racji tego że jestem oficjalnie bezrobotny postanowiłem zarejestrować się w GUPie, aby otrzymać ubezpieczenie zdrowotne m. in. Na sam początek zrobiłem rozplanowanie logistyczne, bo jak mawiał mój dobry znajomy "rozplanowanie logistyczne to połowa sukcesu". Zasiadłem więc przed komputerem i zajrzałem na stronę urzędu, aby się dowiedzieć gdzie jest, jak dojechać i jakie dokumenty potrzebuję. Po zebraniu wszelkich potrzebnych informacji, skompletowaniu dokumentacji postanowiłem wyruszyć następnego dnia z samego rana.

Wstałem o ósmej rano, ogarnąłem się, zjadłem śniadanie i ok 10 byłem na przystanku. Jak się potem okazało to był mój błąd, bo do urzędu nie można jechać tak późno! No nic, nie świadom tego co mnie czeka jadę sobie autobusem. W centrum przesiadka w tramwaj i po jakiejś godzinie jestem na miejscu. Pierwsza moja myśl to: kto do jasnej cholery wymyślił aby taki urząd był na końcu miasta, na jakimś totalnym odludziu? Przecież powinien znajdować się w centrum aby każdy miał blisko! Po drugie jadę tramwajem tak jak kazali na stronie, wysiadam na odpowiednim przystanku i okazuje się że jestem w szczerym polu! Żadnej tabliczki gdzie mam iść, ani kiosku tudzież jakiegoś sklepu, normalnie nic! Na szczęście jakaś miła pani była na przystanku i wskazała mi drogę. Pięć minut spaceru i jestem na miejscu. Oczywiście jakieś 150 m przed urzędem tabliczka już jest, ale nie wiem po jaką cholerę jak zaraz za nią widać już budynek z wielkim napisem informującym że jesteśmy na miejscu! Szczyt kretynizmu, ale powinienem być już przyzwyczajony żyjąc w tym kraju tyle lat. Wchodzę do budynku, a w nim ciemno na korytarzach. Myślę sobie pewnie oszczędzają, w końcu kryzys. Moment później okazało się że jednak nie, bo w kolejce słyszę jak ktoś się pyta: "dziś też nie ma prądu?". Stanąłem w kolejce po formularz do rejestracji, odczekałem cierpliwie z dziesięć minut aby następnie wejść do pomieszczenia w którym siedzą dwie kobiety. Mówię jednej że chciałbym formularz, a ona z miną jakby jej ktoś włożył parasol między pośladki, otworzył i kazał tak siedzieć przez 6h dziennie (tak przez 6 bo urząd jest czynny od 8-14, przecież pracownicy nie mogą się za bardzo przemęczyć!!!) że niestety nie mieli prądu od rana i już dziś nic nie załatwię! Myślałem że mnie szlag trafi, ale w sumie to sam jestem sobie winien.

Tak sobie myślę że personel w takich urzędach to powinien być świadom tego że o pracę jest ciężko i być troszkę bardziej milszy dla petentów. Po drugie jestem ciekaw czy nie dałoby się jakoś lepiej oznakować drogi do urzędu? Przecież to chyba byłyby niewielkie koszty wstawienia kilku słupków z tabliczkami. Po trzecie lokalizacja. Czy ona jest tak specjalnie dobrana, aby ludzie bez pracy i pieniędzy musieli jeszcze wydawać dodatkowe pieniądze na dojazdy? Czy to naprawdę musiało być ulokowane tak na całkowitym odludziu?

piątek, 31 lipca 2009

#103 melancholia

W piątkowy wieczór siedzę w pracy, w wakacje. Zauważyłem że robi się już ciemno jakoś po 20 i nastroiło mnie to do ponarzekania trochę. Wcześnie zapadający zmrok uświadomił mi że najlepsze wieczory w roku, czyli czerwiec i lipiec, mam już za sobą! Cholera jasna nawet nie wiem kiedy to minęło. Jakoś tak wszystko szybko ucieka i za bardzo nie ma z tym co zrobić. Nie jestem zadowolony z siebie, ze swojej postawy do życia. Z tydzień temu dostałem chyba jakiegoś postrzału i tak mnie krzyż bolał że nie mogłem się ruszać. Poszedłem do lekarza, po dotykał, po oglądał i wydał wyrok że to chyba jakieś zwyrodnienie kręgosłupa. Czyli nie mam już skrzywienia, a coś naprawdę powalonego dokładnie. Jest to tym bardziej ciekawe,że jeszcze raczej jestem w przedziale wiekowym zaliczanym jako osoba młoda. Ale co się dziwić skoro prowadzę mocno siedzący tryb życia. Pojawiły się nawet ostatnio pierwsze siwe włosy na mej czuprynie i też nie zabawnie. Czas biegnie nieubłaganie, a ja nawet nie wiem co mógłbym robić w życiu i co chciałbym, a już chyba najwyższa pora! Jakiś ogólny kanał chyba. Marnuję czas okropnie, stoję w miejscu zamiast się rozwijać co równa się regresowi. To jest jakiś dramat. Miałem kilka ciekawych propozycji współpracy i wszystkie zawaliłem jak skończony idiota. Najgłupsze jest to że kuźwa wiem co ze mną jest nie tak i jestem tak pierdolonym leniem że nie chce mi się tego zmieniać. Toż to jakiś dramat, wstyd i żenada. Po raz kolejny postanowiłem coś z tym zrobić, zapisać się na siłkę, na ściankę wspinaczkową, spróbować odkręcić kilka rzeczy i trochę się zająć sobą. Z jednej strony jestem ciekaw co z tego wyjdzie, z drugiej strony czuję że kuźwa znowu nic się nie zmieni i to mnie dołuje.

sobota, 18 lipca 2009

#102 te re fe re

Taki telegraficzny skrót najnowszych wydarzeń:

Przeprowadziłem się do Moniki i zaczynamy dorosłe życie. Tak, macie rację, jesteśmy już tak starzy że nadeszła pora nawet i na to! Przeprowadzka była szybka, kilka dni żyliśmy na kartonach, potem pojawiła się szafa i komoda i kilka kartonów ubyło. Oczywiście szafki na książki i komiksy były od razu. W końcu trzeba znać swoje priorytety. Uczymy się żyć koło siebie i jak na razie wychodzi nam to dobrze. Już ponad dwa tygodnie i jeszcze się nie pokłóciliśmy i to jest chyba mały sukces.

Byliśmy w Hali Wisły w Krakowie na koncercie The Dillinger Escape Plan oraz Meshuggah i niestety organizatorzy się nie popisali. Nagłośnienie było tak tragiczne że podczas występu TDEP było trudno się domyślić co grają. Kapela jak zawsze świetna, chłopaki szaleli, wchodzili na głośniki i skakali z nich, wspaniały pokaz demolki. Druga kapela statycznie, ciężko i powoli, ale kopali zady mocno, no i nagłośnienie nawet było lepsze więc ok. Jednak sam gig nie był za dobry i organizatorzy powinni dostać bęcki.

Widziałem ostatnio "Oszukana" i bardzo miło się zaskoczyłem, chodź spodziewałem się tego bo Eastwood za kamerą. Dobre kino z ciekawą historią, które wciąga od pierwszych minut i tak trzyma do końca. Troszkę przerażające, bo to w końcu film na faktach, jak policja radziła sobie z niewygodnymi osobami oraz ciekawe ukazanie jednostki przeciw wszystkim. Ogólnie gorąco polecam jeśli jeszcze ktoś nie widział.

"Knowing" z Nicolasem Cagem i powiem szczerze że już przestaję sobie przypominać kiedy widziałem go ostatni raz w jakimś dobrym filmie. Siadając do filmu wiedziałem tyle że jest o jakiś kataklizmach i spodziewałem się kina katastroficznego. Od początku ogląda się dobrze, jest ciekawa w miarę fabuła, nawet powiedziałbym że dostajemy w klimacie coś podobnego do "6 zmysł" i to mnie mile zaskoczyło. Jednak niestety końcówka zabiła cały film. Takiego dna nie spodziewałem się, jednak tak od połowy filmu zacząłem się bać że się spierniczy i niestety miałem rację. Smutne jest że pracę wielu osób na planie ktoś spartolił dokumentnie w ostatnie 20 min filmu. Żenada, tragedia i szkoda czasu.

"Terminator: ocalenie" - nawet nie chce mi się tego komentować. O wszystkich kretynizmach, nieścisłościach wielu już napisało i nie mam się zamiaru powtarzać. Jedyny plus to występ Arniego, no i można się dobrze uśmiać.

Wczoraj miałem znikomą przyjemność zobaczyć "Wrogowie Publiczni". Czekałem na ten film długo bo Mann jako reżyser a jego "Heat" jest genialny. Na dokładkę Depp, Bale no i historia Dillingera, czyli zapowiedź świetnego kina gangsterskiego no i dostałem jakiegoś gniota. Jak dla mnie ten film to porażka. Zamiast dobrego kina gangsterskiego dostaliśmy nudny film o romantycznym przestępcy. Sposób sfilmowania całego filmu na zbliżeniach jest jakimś chorym pomysłem i po prostu męczy podczas oglądania, dodatkowo jeszcze wygląda to jak teatr telewizji. Żenada i nic więcej. Spodziewałem się pojedynku dwóch wybitnych jednostek, coś na kształt “Heat” a dostałem naprawdę miałki film.

Wylali mnie ostatnio ze studiów, za nie obronienie pracy w terminie i nawet wysłali list do mnie do domu. Rodzice odebrali, zmartwili się bardzo, ja się zdziwiłem decyzją uczelni. Na szczęście wszystko dało się odkręcić, złożyłem już pracę do dziekanatu i jakoś do końca miesiąca mam mieć obronę więc możecie trzymać kciuki.

No tym o to niusem kończymy to wydanie wiadomości i zapraszamy na kolejne.

środa, 24 czerwca 2009

#101 NOVAROCK 2009 czyli wycieczka na obcą ziemie

Cała przygoda rozpoczęła się w czwartek z rana. Jakoś ok 7.30 byłem u Moniki. Zrobiliśmy kanapki, prysznic i takie tam i ok 9 jechaliśmy po Adama. Po drodze stacja benzynowa i zorientowaliśmy się że Monika zapomniała telefonu, więc wracamy. Wyposażeni już we wszystko jedziemy po znajomego, pakujemy go i zorientowaliśmy się że brakuje jeszcze swetra. No to znowu do Moniki, ale było po drodze więc spoko. Gdzieś w Skawinie wymienialiśmy koło u mechanika bo wymagało tego przed podróżą i do Cieszyna. W domu zjedliśmy obiad, chwilkę pogadałem z rodzicami i pojechaliśmy dalej. Cała podróż wyglądała mniej więcej tak: Kraków-Cieszyn-Czeski Cieszyn-Brno(chyba)-Bratysława-Nickelsdorf i dopiero przed ostatnim przystankiem się pomyliliśmy, ale od razu się zorientowaliśmy i zawrócili. Na miejscu byliśmy jakoś ok 20. Zamieniliśmy bilety na opaski, rozbiliśmy namiot, wzięliśmy ciepły prysznic (bardzo miła niespodzianka) i poszliśmy zwiedzać miasteczko. Trafiliśmy do Party Zone gdzie dwóch Djów urządziło rockotekę, która nam spasowała. Niestety nie wiedzieliśmy że kolesie przez cztery dni mają ten sam repertuar! Jakoś między pierwszą a drugą poszliśmy spać.

Piątek - z ciekawych rzeczy to Koza ze znajomymi zadzwonił ok 13 że utknęli na dworcu w Bratysławie i nie mają już żadnego transportu na festiwal. Więc ja i Monika w samochód i pędzimy po nich. Po drodze niestety był taki chyba z 15 km odcinek drogi szybkiego ruchu przez Węgry pomiędzy miejscem festiwalu a Bratysławą na który było trzeba mieć winietę, a my oczywiście jej nie mieliśmy. Jechaliśmy tym odcinkiem w sumie 4 razy i jak na razie mandat nie przyszedł! Pożyjemy zobaczymy ale jesteśmy pełni nadziei. Oczywiście błądziliśmy po stolicy Słowacji chyba z godzinę, ale jak już się znaleźliśmy to było ściskanie i wiele radości! Niestety przez to nie widziałem Calibana, ale mówi się trudno i żyje się dalej. Kilka godzin później udaliśmy się na koncerty i rozpoczęliśmy od kawałka Mastodona, który na żywo jest niesamowity i było mi strasznie żal z niego iść, nawet z tą świadomością że idę na Faith No More. Obiecałem sobie że jeszcze się na Mastodona wybiorę kiedyś jak będzie w pobliżu. FNM zgodnie z oczekiwaniami pozamiatało i jest wart naprawdę wielkich pieniędzy. Grali w sumie większość swoich hitów jak Easy, Just A Man (mój ukochany kawałek) i cover Lady Gagi! Ogólnie koncert był spokojny, ale Patton i tak poszalał momentami mocno ze swoim głosem. Z ciekawostek trzeba wspomnieć że w pewnym momencie jakiś fan wszedł na scenę podczas koncertu, chodził sobie koło kapeli, a jak zauważył go Mike to tak się śmiał że miał problemy przez chwilkę śpiewać. Po koncercie myślałem że nic lepszego nie może mnie spotkać i sam nie wiedziałem jak bardzo się mylę. 30 minut później na tą samą scenę wszedł Trent Reznor ze swoim Nine Inch Nails i urwał mi dupę przy kolanach! Już samo rozkładanie świateł i sprzętu na scenie robiło wrażenie. Zespół pojawił się na scenie znienacka i od razu ostro zagrał. Dużo grali z płyty Fragile, ale również był Hurt, Tha Hand That Feeds. Zespół był tak nagłośniony że brzmiał lepiej niż na płytach i chyba w życiu nie słyszałem lepiej zrobionego koncertu! Było słychać każdy najmniejszy dźwięk! Trent raz tak szalał na scenie że aż wpadł na perkusję i techniczni ją składali. Jakoś w połowie koncertu zaczął padać deszcz, a po mocnej godzinie nagle cała scen zgasła. Najpierw pomyślałem że im prąd dupnął, potem że tak specjalnie, ale niestety jak zobaczyłem kolesi z latarkami na scenie to zrozumiałem że jednak prąd i skończył się koncert. W między czasie rozlało się okropnie więc postanowiliśmy się schronić pod daszkiem przy stoisku z kawą i herbatą (marzyliśmy o czymś ciepłym). Ku naszemu zdziwieniu przyszła ochrona i wygoniła nas ponieważ zamykali strefę pod sceną. Mieli już koniec. Mocno nas to zdziwiło i w totalnej ulewie zmierzaliśmy pod drugą scenę na Metallicę. W czasie drogi tak zmokliśmy, że w końcu nie dotarliśmy na koncert, a że najbliżej było do namiotu to też tam się udaliśmy na imprezę. Pobawiliśmy się przy tych samych kawałkach co dnia poprzedniego jakoś do 3, wyschliśmy trochę i jak przestało padać to udaliśmy się spać.


Sobota - od rana niestety padało i było straszne błoto więc dużo odpuściliśmy sobie. Jakoś ok 15 udaliśmy się z Moniką do auta coś zjeść i zasnęło nam się przez co Killswich Engage widzieliśmy tylko od połowy. Nie było to na miarę dnia poprzedniego ale panowie mocno dali radę. Dutkiewicz był gwiazdą i kradł nawet show frontmanowi. W pewnym momencie nawet zadedykował piosenkę wszystkim kobietą i zdradził największy sekret wszystkich mężczyzn, czyli za co kochamy kobiety. Mianowicie za duże i tłuste piersi! i potem jakoś przez kilka minut pokazywał jak się nimi bawi i wydawał przy tym dźwięki. Było wesoło! Potem zostaliśmy na chwilę z ciekawości na Chickenfoot bo chciałem zobaczyć Satrianiego, jednak jakoś tak bez polotu było więc się zmyliśmy na drugą scenę na Kaiser Chiefs. Jakoś niestety po 4 kawałkach mocno nas znudziło to ich lalala i postanowiliśmy gdzieś spocząć aby odpocząć przed Placebo. Mocno się obawiałem że kapela z Brianem Molko odwali taką kiszkę jak na Heinekenie kilka lat temu, jednak mile się zaskoczyłem. Grali dużo hitów, ciekawe wizualizacje i było widać że sprawia im to przyjemność! Nawet Monika pochwaliła Placebo po występie i była zadowolona, a ona ich bardzo nie lubi. Po koncercie udaliśmy się sprać do samochodu bo mieliśmy w namiocie mokro po ulewie.

Niedziela - Tego dnia na reszcie przestało padać co nas niezwykle ucieszyło, ale niestety nie czekaliśmy jakoś specjalnie na jakiś koncert i tak bez większych oczekiwań byliśmy nastawieni na ten dzień. Zobaczyliśmy Bring Me The Horizon którzy dobrze łoili, ale niestety byli kiepsko nagłośnieni co najbardziej było słychać podczas bardziej melodyjnych kawałków, które niestety dalej pozostawały ścianą dźwięku. Po koncercie troszkę się pokręciliśmy, zrobiliśmy zakupy i takie tam i pod sceną pojawiliśmy się dopiero przed koncertem Trivium. Szkoda że chłopaki grali w większości kawałki z nowszych płyt na których brzmią jak wczesna Metallica, ale trudno. Wysłuchaliśmy, cieszyliśmy się jak dzieci jak grali starsze kawałki i ogólnie było dobrze. Następnie na scenie pojawił się Dimmu Borgir i chyba nikt nie miał wątpliwości skąd są Ci panowie. Pieszczochy na rękach, kupa żelastwa na ciele i mrok. Podczas koncertu siedzieliśmy troszkę dalej od sceny na karimacie, piliśmy piwko, jedliśmy ziemniaczki i podziwiali fajerwerki na scenie. Przyznam że bardzo miło mnie zaskoczyli. Jak to powiedziała Monika "taki melodyjny hałas" i bardzo się mi podobało. Następnie na scenie pojawił się Machine Head, którego twórczości nie znam kompletnie i znowu zostałem mile zaskoczony. Panowie kopali po zadach, głośno grali i melodyjnie, ale za równo szybko. Byłem bardzo zadowolony, chodź pod koniec troszkę znudzony. Dzień ostatni zapewnił mi rozrywki w sam raz.

Tak w sumie to po całym festiwalu mam mieszane uczucia. Z jednej strony świetna organizacja, ciepła woda pod prysznicami przez cały dzień i w miarę czyste kabiny, czyste ubikacje z papierem, świetnie dobrane kapele i dobre nagłośnienie. Z drugiej strony w piątkowy dzień upchnięte największe gwiazdy przez co nie zobaczyłem Mastodona, Slipknota i Metallici,tragiczni ludzie wiecznie nawaleni jak stodoła, sikający gdzie popadnie i ogólnie mający gdzieś muzykę, pole namiotowe wyglądające jak wysypisko śmieci, co niestety mocno psuło całą imprezę. Byłem, zobaczyłem i raczej na plus oceniam, ale jednak wolę się bawić w naszym kraju.

wtorek, 2 czerwca 2009

#100 zmiany

Zaniedbałem pisanie strasznie i to przez wiele razy wspominany tu temat, który już pewnie wszystkim zdążył się znudzić maksymalnie czyli magisterka. Przez cały ten czas pisałem, udawałem że piszę, obijałem się i takie tam ale w końcu mogę powiedzieć że napisałem! Teraz zostały mi jeszcze poprawki stylistyczne a jutro zanoszę do promotora i będę czekał na werdykt. Mam tylko nadzieję że nie każe jej pisać od nowa, bo na jakieś zmiany jestem przygotowany i na pewno się pojawią.

Poza tym rozstałem się z pracą w banku. Nie ma co płakać. Aktualnie mam jakieś dorywcze zajęcie a w między czasie szukam czegoś poważnego i zastanawiam się co w ogóle chciałbym robić w życiu? Nie idzie mi za dobrze z tym wymyślaniem, ale jakieś pomysły pojawiają się. Niektóre są całkiem nowe, inne zostały odkurzone z przeszłości i może coś z tego wyjdzie razem po zmieszaniu. Pożyjemy zobaczymy.

Dziś zostałem wybudzony telefonem ok 11 chyba i pierwsze co pomyślałem to: co za złamas dzwoni? Odebrałem i okazało się że tam moja ukochana Monika! Żeby było śmieszniej zadała tylko jedno pytanie: zamieszkamy razem od 1 lipca? Troszkę mnie zaskoczyła bo planowaliśmy to dopiero miesiąc później, ale oczywiście zgodziłem się! Tym o to sposobem za niecały miesiąc rozpoczynam dość poważny etap w życiu. Troszkę się boje, bo na pewno wiele się zmieni i nie będzie już takie samo. Jednak z drugiej strony nie mogę się doczekać i widzę znacznie więcej plusów takiej sytuacji niż minusów. Jak się nie zabijemy w pierwszy miesiąc to potem już będzie chyba coraz lepiej.

Tak pokrótce wyglądało moje życie przez ostatni czas. Ciągle siedziałem w domu albo w pracy i pisałem, żadnych wypadów na miasto, czego okropnie mi brakowało. Na szczęście zmienię to już w najbliższy piątek i tym miłym akcentem zakończymy ten wpis.

poniedziałek, 18 maja 2009

#99 Patapon

Patapon to chyba najoryginalniejsza gra jaka się pojawiła na konsolkę sony psp. Przyznam się że nie posiadam konsolki ale miałem kilka okazji pograć w to cudo i to był jedyny powód dla którego zastanawiałem się dość poważnie nad zakupem zestawu konsola + gra. Ogólnie w grze chodzi o to aby w rytm muzyki* wciskać odpowiednie kombinacje klawiszy, które za to powodują jakieś tam określone działanie armii Pataponów których prowadzimy. Niby nie ma nic prostszego, a wciąga jak cholera i nie można się oderwać od gry na długie godziny. Żeby było jasne piszę o tym wszystkim, ponieważ wpadłem przez przypadek na linka do reklamowej wersji gry w przeglądarce! Są do przejścia trzy etapy po których odblokowujemy jakieś tam tła, różne potwory i patapony i możemy z tego potem tworzyć tapety. Co mnie bardzo zdziwiło to ilość stworzonych tapet przez użytkowników! Jest tego niesamowita ilość, co równocześnie świadczy o wielkim powodzeniu tej gry.

Należałoby jeszcze wspomnieć o wspaniałej stronie graficznej tej gry. Jest to mój ulubiony sposób tworzenia, czyli absolutny minimalizm i prostota w połączeniu ze świetnym pomysłem. Cały świat jest wykreowany za pomocą bardzo prostych i nieskomplikowanych elementów, co przekłada się na zabawny, lekko kreskówkowy klimat. Postacie są zazwyczaj prawie całe czarne, a wokół nich świat wykreowany w pastelowych barwach. Wygląda to troszkę zabawnie i tak rozkosznie (wiem, to słowo jest koszmarne). Jeśli zauważycie u siebie że idziecie po mieście i nucicie Pata Pata Pata Pon to znaczy że już po was i zostaliście fanami!


* - no za dużo powiedziane, bo to w sumie tylko odgłos bębna.

sobota, 2 maja 2009

#98 jakoś leci

Spędzam weekend majowy (w tym roku wyjątkowo krótki) u Moniki, bo tu znajduje się mniej pokus i jest łatwiej pisać mgr. Tak wiem, ten temat jest już nudny i nadal się przewija, ale już nie długo mam nadzieję. Pobyt u Moniki wiąże się z tym że rano musi być pobudka i spacerek z psem po osiedlu. Wczoraj jak tak spacerowałem ok 8 rano pogoda była taka jak podczas lata. W sam raz na krótkie spodenki i bluzę. Przypomniało mi się jak kiedyś wracałem o takich porach i tak ubrany z różnych imprez, jaki to były wspaniałe, beztroskie lata mojego życia i za którymi tęsknie bardziej chyba niż sobie to uświadamiam. Brakuje mi strasznie tej beztroski, spokoju i takiego luzu wokoło. Teraz mam pracę i obowiązki, bo chwaląc się nieskromnie dostałem pierwszą w moim życiu stałą pracę. Po trzech miesiącach okresu próbnego dostałem umowę na czas nieokreślony w jednym banku. Pracuję na back office i procesuję wnioski kredytowe. Całkiem fajnie, że tak się udało i przynajmniej o jedno zmartwienie mniej. Chociaż z drugiej strony trzeba być odpowiedzialnym, codziennie rano wstawać, wraca się po 18 i cały dzień z głowy. Dorosłe życie jednak mi nie odpowiada i co najfajniejsze wiedziałem że tak będzie jakoś już od podstawówki. Dalej wydaje mi się że nie jestem aż taki dorosły, ale przed nie którymi rzeczami jak np praca nie ucieknę.
Wczoraj w ramach porannego lenistwa obejrzeliśmy z Moniką X-Men Origins: Wolverine i muszę powiedzieć że film jest ok. Całkiem przyjemnie się ogląda, fabuła nawet trzyma się kupy. Są nawiązania do Wolverine Origin oraz Weapon X, ale najfajniejsza była kopia którą mieliśmy. Mianowicie oglądaliśmy wersje jeszcze z nieobrobionymi efektami specjalnymi. Aktorzy na linkach podczepiani, wiele scen w postaci nieobrobionej grafiki 3D, jeszcze taka szara, napisy na ekranie w stylu "szpony się wydłużają" i strzałeczki na nie. Naprawdę świetnie się ubawiliśmy oglądają to, zdziwiliśmy się jak wiele jest dodawane komputerem i nabraliśmy naprawdę wielkiego podziwu dla Twórców efektów. To są naprawdę wielcy fachowcy w swoim fachu.

ps.
Pierwszy bilet na okres koncertowy od maja do września już przyszedł!!Jeden z dziewięciu na które planuje się wybrać. Ciekawe czy uda się pojechać na wszystko? Jak już będę po koncertach i festiwalach to pewnie coś napiszę i pochwalę się.

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

#97 wspomnienie wolności

Ostatnio albo jestem w pracy, albo udaję że piszę mgr. Już naprawdę mnie to męczy i mam dość. Najbardziej wkurzające jest to że przez to że udaję że coś robię, a raczej po prostu marnuję czas, nie oglądam niczego, nie czytam, nie robię po prostu nic.

Dziś w ramach wyciągania z depresji mojej znajomej wyszedłem z nią do knajpy. Znowu poczułem się wolny i jak za czasów studenckich. Jest poniedziałek, a ja siedzę w knajpie i dobrze się bawię! Mam gdzieś że jutro muszę wstać do pracy, że muszę pisać mgr i takie tam pierdoły. Było naprawdę świetnie i miło. Znalazłem knajpę w której już po godzinie czułem się jak u starych znajomych i zauważyłem że tego brakuje mi naprawdę bardzo.

Potem zadzwoniła moja ukochana i dostałem zjebę że nic nie robię. W sumie ma rację bo nic nie robię, ale sama też nic nie robi. Dodatkowo boli mnie że jak zauważyła dzięki tlenowi że odszedłem od kompa ok 19 to przyjęła od razu że gdzieś się bawię i nawet przez myśl jej nie przeszło że mogłem siedzieć z dala od kompa i się uczyć. No nic, trudno bo i tak to mi jeszcze nie popsuło humoru.

Tak naprawdę zgubiłem humor jak kumpel kupił mi kolejne piwo, wcale nie zwracając na to co do niego mówiłem. Kurwa to jest denerwujące, że moi znajomi mają głęboko gdzieś co ja do nich mówię i tak robią co chcą! Moja kumpela jeszcze go do tego namawiała, a powinna uszanować moje zdanie. Ja rozumiem że się bawimy, ale ja jutro muszę iść do mojej durnej pracy i być w niej przytomny. Teraz za to mówię jak stary zgred, a to też mnie wkurza. W ogóle wkurwia mnie moje dorosłe życie i tym miłym akcentem zakończę.

środa, 25 marca 2009

#96 The Reader reż. Stephen Daldry scen. David Hare


Jakoś ostatnio nie mam czasu na nic. To znaczy teoretycznie jestem zawalony robotą, bo tak naprawdę nie robię nic i tylko się denerwuję z tego powodu i przytłacza mnie nadmiar pracy. Jednak udało mi się ostatnio zobaczyć Lektora i muszę przyznać, że to kawał dobrego kina.


Film opowiada historię nastolatka, który ma romans ze starszą od siebie kobietą. Ona wprowadza go w świat seksu i erotyzmu, on ją za to w świat klasyki światowej literatury, ponieważ za każdym razem gdy się spotykają on jej coś czyta. Jednak pewnego dnia kobieta znika nie zostawiając żadnej wiadomości. Nasi bohaterowie spotykają się kilka lat później, gdy nasz bohater jest na studiach prawniczych. Wraz z grupą seminarzystów i wykładowcą jeżdżą na rozprawę sześciu kobiet oskarżonych o zbrodnie hitlerowskie. Ku wielkiemu zdziwieniu nasz bohater wśród oskarżonych rozpoznaje swoją miłość z lat młodzieńczych.


Film jest bardzo nastrojowy i melancholijny i chyba to mnie urzekło w nim najbardziej. Posiada takie fajne spokojne i leniwe tempo które nawet przez chwilkę nie nudzi. Historia jest bardzo wciągająca i na co zwróciła mi Monika uwagę, wątek zbrodni hitlerowskich jest bardzo dobrze poprowadzony i w taki sposób że jest tylko tłem. Jakoś prawie w ogóle się o tym nie słyszy w kontekście tego filmu i dobrze. Erotyzm, który pojawia się w filmie, bo w końcu to łączy głównych bohaterów został ukazany bardzo nastrojowe, z wyczuciem. Sceny te zostały po prostu świetnie zrealizowane. Nie krępują, przyjemnie się je ogląda i są naprawdę piękne. Na pochwałę zasługuje odgrywającą główną rolę Kate Winslet, która świetnie odegrała swą rolę i ku mojemu zdziwieniu świetnie prezentuje się na ekranie. Ma piękne ciało normalnie zbudowanej kobiety. Film gorąco polecam w szczególności starszym kinomaniakom, bo młodsi mogą się po prostu wynudzić. Ja sam nie mogłem się oderwać od ekranu i po skończeniu seansu jeszcze siedziałem chwilkę na napisach i kontemplowałem historię którą było mi dane zobaczyć.



czwartek, 19 marca 2009

#95 tak się zastanawiam

Jakoś tydzień temu 17-latek zastrzelił 16 osób, w tym 9 uczniów i 3 nauczycieli szkoły do której uczęszczał, a następnie uciekł i zabił jeszcze 3 przypadkowe osoby, aby na końcu targnąć się na własne życie. Wszystko odbyło się w Niemieckiej miejscowości w Winnenden koło Sztuttgartu. Jest to tragedia i należy współczuć wszelkim ofiarą tego strasznego wydarzenia. Ja jednak chciałem się skupić na dwóch innych kwestiach.

Po pierwsze znowu musiałem się zdenerwować bo jedną z przyczyn tej tragedii są oczywiście podawane brutalne gry komputerowe i filmy. Znaleźli sobie kozła ofiarnego i będą teraz wszystko zwalać na to. Ja sam przez całe życie oglądałem i grałem w rzeczy totalnie niedopasowane do mojego wieku i nic mi się nie stało. Jak ktoś ma normalnie poukładane w głowie, nie żyje w patologicznych warunkach i nie karmi się takimi treściami 24h na dobę to nie wierzę że może mu to zaszkodzić. Ja jestem łagodny jak baranek i zawsze użycie siły widzę jako totalną ostateczność, której staram się uniknąć jak tylko mogę. W sytuacji zagrożenia wolę uciekać niż się bić. Mi nawet brutalne gry pomagały aby się wyładować. Jak byłem wściekły z jakiegoś powody to zabijałem na ekranie komputera i po takiej powiedzmy 30 min kuracji byłem już łagodny jak baranek. Oczywiście mało kiedy zdarzało się żebym grał tak krótko, ale to inna bajka. Trudno jest mi się też wypowiadać za tego 17-latka, ale wiadomo też że miał łatwy dostęp do broni (była w domu i z niej korzystał) oraz był mocno wyizolowanym nastolatkiem co też pewnie mu nie pomogło. Mógł mieć jeszcze inne problemy o których się nigdy nie dowiemy, albo po prostu nasrane w głowie, ale wtedy to nawet w Smerfach znajdzie przesłanie aby zabijać.

Druga kwestia, która zwróciła moją uwagę to sytuacja w jakiej znajduje się teraz rodzina tego nastolatka. Oczywiście abstrahując od tego czy są normalną rodziną czy patologią, bo tego nie wiemy? Jednak jak wiadomo ojciec był jakimś przedsiębiorcą więc raczej była to normalna rodzina. Wracając do kwestii, to wszędzie gdzie czytamy albo słyszymy o tym wydarzeniu to wszyscy współczują rodziną ofiar, a o rodzinie zamachowca nikt nie wspomni. Nawet kościół katolicki i ewangelicki wyraża współczucie tylko rodziną ofiar. Przecież ta rodzina też straciła ukochanego syna i do końca życia będą się zastanawiać gdzie popełnili błąd i co się stało? Przecież Ci ludzie mają przewalono w tej mieścinie teraz na całej linii. Na pogrzeby ofiar przyjdą tłumy, a na pogrzeb ich syna z biedą rodzina. Wszędzie gdzie pójdą wszyscy będą na nich patrzeć jak na sprawców, pewnie nie raz ktoś będzie ich obwiniał za to co się stało i takie tam. Pewnie miejscowe małolaty będą urządzać jakieś godziny czuwania za ofiary, marsze przeciw przemocy i takie tam i zawsze dumnie będą paradować przed domem rodziny zamachowca. Z jednej stron rozumiem tych wszystkich ludzi, którzy mówią tylko o ofiarach, ale trzeba pamiętać, aby zawsze patrzeć z co najmniej dwóch stron.

No to tyle mi siedziało w głowie ostatnio. Jakiś taki poważny i chyba troszkę górnolotny wyszedł mi ten tekst. No nic czasem i tak bywa.

piątek, 13 marca 2009

#94 Reanimator autor: H.P. Lovecraft

Dzięki uprzejmości allegro i mojego sponsora prezentów - Moniki, znowu czytam sobie starocie. Zawsze chciałem mieć wszystkie książki z tej serii, a obecnie brakuje mi tylko jednej! Na pierwszy ogień poszedł zaprezentowany tutaj na zdjęciu "Reanimator" i muszę powiedzieć że się nie zawiodłem.


Pierwsze opowiadanie pt. "Koszmar w Red Hook" przypomniał mi od razu dlaczego tak bardzo lubię Lovecrafta. Historyjka opowiada losy biednego policjanta (bo kompletnie zwariował i przebywa w psychiatryku) który prowadził dochodzenie w małej portowej mieścinie. Jak to bywa u tego pisarza pojawiają się zagadkowe morderstwa, pradawne kultu i obrządki oraz inne ciekawostki. Czytając to opowiadanie czułem się dokładnie tak samo jak podczas pierwszego mojego zetknięcia z tym pisarzem. Taka miła fascynacja i olbrzymia chęć poznania co będzie dalej.
Drugie opowiadanie to "Nienazwane". Historia dwóch przyjaciół, racjonalisty i wierzącego w nienazwane, który opowiada prastarą legendę o domostwie zamieszkanym przez strasznego potwora grasującego po okolicznych wzgórzach i dolinach. Ciekawe i przyjemnie się czytało, chodź zakończenie przewidywalne ale nie na tyle żeby zepsuć wszystko.
"Alchemik" oraz "Przerażający staruch" to dwa króciutkie opowiadanka, które muszę przyznać są taki sobie. Pierwsze opowiada los możnowładcy, którego ród został przeklęty i każdy mężczyzna w rodzinie umiera w okolicach trzydziestych drugich urodzin. Fajny klimat jak zawsze, ale wszystko strasznie przewidywalne i jakieś takie strasznie banalne. Za to "staruch" to historyjka o dziwnym starym człowieku co wygląda jakby przeżył stanowczo za dużo lat i płaci złotymi, chyba hiszpańskimi monetami z przed dwóch wieków w sklepie. Ktoś taki staje się celem rabunku trzech bandytów. Jak się to kończy każdy wie, ale i tak świetnie się czyta.
Jest taka mieścina portowa, gdzie na wysokim klifie stoi "Dziwny wysoki dom wśród mgieł". W tym miasteczku mieszka również spokojny nauczyciel ze swoją żoną i dziećmi, który pragnie czegoś więcej od życia i wierzy w niewyjaśnione. Mało go interesowały miejscowe legendy i postanowił odwiedzić tytułowy dom. Problem z nim taki że nikt nie wie jak do niego trafić, a jedyne wejście jest od strony klifu, jakby przeznaczone tylko dla bóstw. Opowiadanie takie sobie, jakoś mnie specjalnie nie urzekło, chodź czyta się szybko i przyjemnie.
Tytułowy "Reanimator" byłby świetnym opowiadaniem gdyby był krótszy. Jest to historia szalonego naukowca owładniętego myślą, że ludzkie zwłoki da się przywrócić do życia. Warto przeczytać dla samego zakończenia. Jednak strasznie mnie denerwowało, że na każdym początku rozdziałów tego opowiadania autor przypomina nam kim są główni bohaterowie, czym się zajmują i jakie to obrzydliwe. Strasznie nudne są takie powtórzenia co kilka stron.
Ostatnie i najdłuższe opowiadanie w zestawieniu, czyli "W Górach Szaleństwa" sobie odpuściłem bo czytałem już kilka razy, ale z tego co pamiętam jest najlepsze z całej książki. Jest nim w wszystko to za co lubię Lovecrafta. Samotny badacz, jakieś zapomniane przez czas stwory, które go atakują i tak samo stary kult. Jakieś tajemnice które poznajemy w czasie czytania i ten wszech ogarniający klimat izolacji i strachu! Po prostu coś pięknego.

Podsumowując książka świetna, ale ja nie jestem obiektywny bo to jeden z moich ulubionych pisarzy. Strasznie mi się podoba, że w jego książkach prawie w ogóle nie ma dialogów i wszystko jest opowiadane za pomocą niesamowitych opisów, a opisać coś co ma konsystencję galaretki z piętnastoma mackami wyrastającymi z najdziwniejszych miejsc w taki sposób aby czytelnik był w stanie to sobie wyobrazić to nie lada wyczyn.

czwartek, 5 marca 2009

#93 Watchmen reż. Zack Snyder scen. Alex Tse i David Hayter

Jest późno, a ja muszę wstawać z rana do pracy więc będzie krótko. Właśnie wróciłem z przedpremierowego pokazu Strażników i musze powiedzieć jedno - walcie do kina w ciemno bo warto. To jest po prostu dobry film, a w kategorii adaptacja komiksowa jest w pytę! Znam komiks już od dawna i nie wiedzieć czemu spodziewałem się kina akcji. Tak wiem to szalony pomysł, ale jednak i to chyba przez trailery. W czasie projekcji dostałem spokojny i niezwykle stonowany film. Bardzo wierną adaptację, wysmakowaną wizualnie, ale z drugiej strony nie epatującą efekciarstwem i tanimi efektami. Wielkie brawo za odwagę dla realizatorów i kategorię wiekową R chyba, bo momentami film jest brutalny, a całość jest raczej dojrzała. Po reżyserze i jego adaptacji "300" nie miałem wielkich oczekiwań odnośnie tego filmu i bardzo milę się zaskoczyłem. Według mnie ten film mógłby spokojnie obejżeć Moore i nie byłby zły. Niepotrzebnie usuwał swoje nazwisko. Jedyne co mnie zastanawia to, to czy ten film będzie kasowym hitem? Wydajemi się że chyba nie, ale zobaczymy.
Dziękuje jeszcze mojej Monice za znalezienie tego seansu, bo inaczej musiałbym czekać aż do niedzieli i szlag by mnie trafił.



poniedziałek, 2 marca 2009

#92 last.fm

Wczoraj jakoś tak się zbiegło fajnie wszystko razem że stuknęło mi trzy latka na lascie i 100 000 odsłuchanych kawałków. Teraz pewnie niektórzy zapytają ale co to w ogóle jest (sami przyjezdni na tego bloga, bo większość stałych czytelników, tak mam takich o dziwo, są użytkownikami tego serwisu) ? Last.fm to połączenie radia, społeczności około muzycznej i programu zapisującego czego się słucha na kompie i przenośnych odtwarzaczach. Tak sama strona jest niezwykle przydatna. Dzięki niej jestem na bieżąco z koncertami na które warto pojechać, z nowościami płytowymi, oglądam wideoklipy i co najważniejsze odkryłem mnóstwo świetnej muzyki. Sam serwis ma wspaniałą opcję, a mianowicie na podstawie tego czego się słucha poleca podobną muzę i tak dzięki temu odkryłem sobie takie cuda jak: Sigur Rós Chimaira Sun O))) Rukkanor Holy Fuck Lamb of God Godspeed You! Black Emperor jesu The Angelic Process Crippled Black Phoenix Battles The National Between the Buried and Me i jeszcze wiele innych. Oczywiście o wielu tych zespołach przeczytałem gdzieś lub usłyszałem od jakiegoś znajomego, ale to właśnie na lascie odbyły się pierwsze próby, sprawdzenie dyskografii i następnie namiętne słuchanie. Oczywiście zaglądając na mój profil możecie powiedzieć że trutututu majtki z drutu ale ja i tak słucham może piętnastu kapel na okrągło, a tutaj się chwalę nie wiadomo czym. Muszę od razu przyznać że jest w tym dużo prawdy. Jednakże muszę powiedzieć że wszystko zależy od humoru i jak już się znajdzie odpowiedni to często wracam do tej bardziej wymagającej muzyki i za każdym razem poraża mnie piękno The Angelic Process!!! Strona jest naprawdę świetna i godna polecenia, a żeby tak nie było to akcent komiksowy też jest. Swoje profile ma ekipa z motywudrogi i schwinga i nawet Gonzo jest, więc nawet komiksowej braci się uzbierało, a na pewno nie wiem o wszystkich. Jakoś tak mocno linko mi wyszedł ten post ale co tam, chciałem się tylko podzielić małą rocznicą swoją i czymś dobrym.

wtorek, 24 lutego 2009

#91 znowu się cieszę jak wariat

Tak sobie dziś zaglądam na blog Kultury Gniewu i oczom nie wierzę. W jednym z postów podlinkowali moje wypociny na temat Przybysza! Niby nic takiego a ja już dobre 30 min mam banana na twarzy. Jak wariat normalnie cieszę się z takiej małej rzeczy. Żebym jednak nie był gołosłowny to oto dowód:

Przy okazji byłem ostatnio na spotkaniu z autorem rewelacyjnego komiksu "Trzy Cienie" Cyrilem Pedrosa i taką oto mam pamiątkę:


O samym komiksie jeszcze pewnie napiszę więcej jak znajdę troszkę więcej czasu bo naprawdę warto. Koniec krótkiego wpisu z dupy.



piątek, 20 lutego 2009

#90 na dziewiczym lądzie!

Jakoś prawie rok temu zaczęliśmy szukać z Moniką nowej knajpy do zabawy bo w starej już się nam nudziło i nie odpowiadało towarzystwo. Tak sobie w nocy chodziliśmy i szukaliśmy, aż z dupy weszliśmy do jednej knajpki. Wchodzimy na parkiet a tam Prodigy! Pomyśleliśmy zostajemy na chwilkę i zostaliśmy do samego rana. Bawiliśmy się przy d'm'b i było super. Tak się nam spodobało że zaczęliśmy chodzić prawie co weekend. Poznaliśmy mnóstwo świetnych ludzi i czujemy się tam jak w domu. Dj przysyłają nam nowe kawałki na maila, dzięki czemu poznajmy ciągle coś nowego. Jednak ostatnio zauważyłem że ogólnie zmieniają się moje upodobania muzyczne również. Odchodzę od ciężkiego grania w stronę elektroniki i d'm'b. Np ostatnio nie mogę przestać na przemian nowej płytki Prodigy i tu kawałek na próbkę:

z długo oczekiwaną przeze mnie płytką The Qemists i moim aktualnie ulubionym kawałkiem:

Pamiętam jak w zeszłym roku na heinekenie przez przypadek trafiliśmy z Moniką na ostatnie pół godziny koncertu Fisherspooner'a i od tego czasu uważam że kolesie są niesamowici. Wybawiliśmy się jak wariaci i po powrocie tak mnie na nich wzięło, że ciągle sprawdzałem ich trasę koncertową w poszukiwaniu jakiegoś koncertu w pobliżu. Jaka była moja radość gdy kilka tygodni temu dowiedziałem się że będą na początku czerwca będą grać w Krakowie!! Już cholera nie mogę się doczekać.

Strasznie lubię w takiej muzie że ładuje mnie okropnie pozytywną energią, uwielbiam tańczyć przy niej (tak ja tańczę!) i połączenie elektroniki z żywymi instrumentami, a najlepiej z perkusją i gitarą elektryczną jak u The Qemists. Świetne jest też to że kompletnie się nie znam na tej muzie i chłonę ją jak noworodek mleko matki. Naprawdę czuję się jak na dziewiczym lądzie jak odkrywca czegoś absolutnie nowego i to chyba podoba mi się najbardziej.

ps. tekst pisany w stanie euforii, przy słuchaniu wyżej opisanej muzy i nie sprawdzany więc pewnie bez sensu i z błędami.

#89 Steep reż. i scen. Mark Obenhaus

Czy zastanawialiście się kiedyś jak daleko można się posunąć w narciarstwie, jakie są najbardziej ekstremalne stoki do jazdy? Jeśli tak to dokument o narciarstwie ekstremalnym "Steep" odpowie na wasze wszelkie pytania. Jeśli jednak w życiu nie zastanawiało was coś takiego a przypadkiem traficie na ten film (tak jak ja) to obejrzycie go z wielką przyjemnością cały czas zastanawiając się jak trzeba być szalonym, aby tak jeździć? Krótko mówiąc polecam bo świetnie się ogląda. Jednak ja dziś chciałem o czymś innym.

Pamiętam jak rozmawiałem z Moniką na temat tego filmu i Ona troszkę nie rozumiała takiego pchania się w coraz bardziej ekstremalne sytuacje. Uważała to za objaw skrajnego samolubstwa i wspólnie doszliśmy do wniosku że jeśli robi to osoba samotna to jeszcze jakoś ok. Jednak gdy jest to np ktoś w związku to już nie naraża tylko siebie ale również całą rodzinę w razie własnej śmierci i nie jest to już takie ok. Gdzieś w tym filmie jeden z czołowych narciarzy mówi, że po każdym takim zjeździe czuje się jak nowo narodzony, odkrywa co jest naprawdę w życiu ważne i jest to raczej sposób na życie niż kaprys. Choćbyś nie wiem czego próbował to i tak zawsze wrócisz do pasji. Powiedział również, że tylko w górach i podczas zjazdów naprawdę czuł że żyje. Muszę powiedzieć że w pełni go rozumiem. Kiedyś sam się trochę wspinałem. Mieliśmy bardzo zgraną ekipę i przez kilka miesięcy nie liczyło się dla nas nic innego. Wyjeżdżaliśmy jakieś trzy, cztery razy w tygodniu na ścianę. Jak wracaliśmy to już planowaliśmy kiedy znowu. Jak się komuś nie chciało to reszta go wyciągała i na odwrót. Wtedy naprawdę czułem że żyłem i był to jeden z najlepszych okresów mojego życia. Zdaję sobie sprawę że wspinaczka skałkowa jest znacznie bezpieczniejsza, ale my również przesuwaliśmy za każdym razem swoje granice o troszkę wyżej i podczas powrotu każdy był dumny i szczęśliwy. Podczas takich wyjazdów liczy się tylko osoba towarzysząca której ufasz do granic i skała, która ma swoje kaprysy i bywają takie dni że choćbyś nie wiem co robił to jej nie zdobędziesz, a następnego dnia wszystko staje się proste i osiągalne. Coby nie mówić kurewsko mi brakuje tej adrenaliny w życiu i ciągnie mnie do tego że aż boli czasami. Tylko wtedy naprawdę wiedziałem że żyję, w ruchu, a teraz wegetuję.



wtorek, 10 lutego 2009

#88 Shoot 'Em Up reż. i scen. Michael Davis

Wyobraźcie sobie taką sytuację, siedzicie w środku nocy na ławce i jecie jakąś przekąskę. W pewnym momencie mija was biegiem kobieta w zaawansowanej ciąży i wygląda jakby przed kimś uciekała. Kilka chwil po tym z za rogu wyskakuje rozpędzony samochód i parkuje w innym wozie. Wysiada z niego jakiś koleś z pod ciemnej gwiazdy, idzie za kobietą w ciąży i woła że zaraz ją zabije, a mijając Ciebie siedzącego na ławce mówi - "Co się gapisz?" Jaka byłaby wasza reakcja? Tak zaczyna się właśnie film "Shoot'Em Up". Nasz główny bohater oczywiście pędzi uratować nieznajomą, zabija mnóstwo złych chłopców i odbiera poród. Matka niestety ginie zaraz po porodzie, więc nasz bohater musi się zająć najbardziej poszukiwanym dzieckiem w mieście. Co z tego wyniknie wszyscy dobrze wiemy, a w tle jest jeszcze jakaś korporacja produkująca broń, hodowanie organów i mnóstwo akcji i tak przez cały film.


Film zobaczyłem u kumpla podczas takiej miłej wizyty z browarkiem. Pamiętam że kiedyś próbowałem to oglądać sam ale odpadłem na początkowej scenie gdy nasz bohater odbiera poród podczas strasznej strzelaniny. Ogólnie w tym filmie jest mnóstwo jakiś durnych scen i można zobaczyć takie ciekawostki jak strzelanie z palców, chyba pierwszą w dziejach historii kina strzelaninę w przestworzach lub strzelanina podczas seksu, co ciekawe zakończoną orgazmem. No i nie można zapomnieć o elemencie edukacyjnym, czyli takim że nasz bohater objada się ciągle marchewkami bo są zdrowe no i jak można się przekonać podczas seansu świetnie sprawdzają się jako narzędzie do zabijania. Oczywiście nie może zabraknąć zwolnionych ujęć podczas strzelanin jak u Johna Woo i ogólnie wszelkich oklepanych schematów. Główny bohater nie znosi broni bo kiedyś jakiś wariat zabił mu żonę i dziecko (normalnie jak u Punishera) co oczywiście nie przeszkadza mu być najlepszym strzelcem świata. Od pierwszej sekundy wiemy kto jest dobry a kto zły i tak dalej.


Nie wiem co mnie podkusiło żeby zobaczyć ten film (tak bo to ja wybrałem co będziemy oglądać, ale w sumie i tak wybór był kiepski), ale muszę przyznać, że jak ogląda się go w towarzystwie pełnym szydery, z piwkiem w ręku i bardzo dużym dystansem do idiotyzmów jakie widzimy na ekranie to można się dobrze bawić. Wyszła z tego taka komedia z bardzo dużą ilością akcji i kretynizmów więc kto co lubi.



wtorek, 3 lutego 2009

#87 Przybysz scen. i rys. Shaun Tan

Komiks Shauna Tana to piękna opowieść mężczyzny, który opuszcza swoją rodzinę i wyjeżdża do obcego kraju w poszukiwaniu lepszego życia. Oglądamy jego proces asymilacji w nowym środowisku, poszukiwanie pracy, poznawanie nowych przyjaciół i tym podobnych codziennych spraw. Shaun Tan świetnie pokazał tą inność nowego miejsca ubierając ją w lekko surrealistyczne klimaty. Zamiast napisów na sklepach, w gazetach itp wszędzie są jakieś przedziwne znaki, których nie rozumiemy. Tubylcy jedzą jakieś dziwne owoce i żyją w pięknej harmonii z przedziwnymi stworami. Zapewne tak się czuje duża większość emigrantów w nowym kraju.

Cały album jest niemy a wizualna strona tego komiksu to istny majstersztyk. Największe wrażenie robią na mnie całostronicowe kadry przedstawiające panoramę miasta. Niezwykle szczegółowe, które można oglądać długo i wiele razy i zawsze znajdziemy coś nowego. Świetna jest również scena przedstawiona za pomocą dwunastu małych kadrów na stronie. Rozmowy naszego bohatera z celnikiem na granicy. Nie widzimy rozmówcy, tylko reakcje i zakłopotanie naszego bohatera. Za pomocą prostej metody autor otrzymał wspaniały efekt.


Muszę przyznać że jakoś nigdy nie kupowałem niemych komiksów bo dla mnie to oglądanie (bo o czytaniu raczej nie ma mowy) na 15 min i trochę szkoda mi pieniędzy, które mogę przeznaczyć na coś innego. Jednak do tego albumu będę wracał jeszcze nie raz, bo bardziej traktuję go jak album ze świetnymi grafikami, a nie jak komiks. Swój album dostałem na urodziny sprowadzany z zagranicy, ale gdyby tak się nie stało, na pewno kupiłbym już za kilka dni polskie wydanie bo jak dla mnie to jeden z najlepszych komiksów tego roku, co wnioskuję z zapowiedzi naszych rodzimych wydawców.



środa, 14 stycznia 2009

#86 marudzenie

Znalazłem fajną pracę, która naprawdę mi się podoba. Jeśli się postaram to mam szansę się załapać na ciepłą posadkę i przyznam, że bardzo podoba mi się ten pomysł. Jednak jest jeden mały minus, praca jest dość daleko i codziennie marnuję jakieś 1,5h na dojazd. Wychodzę z domu o 8.30 i wracam jakoś ok 18, tak w sumie nic nie mając z całego dnia. Ja wiem, że tak ma wyglądać moje dorosłe życie, bo przecież 8h w pracy to standard, jednak nie podoba mi się to jak @#$$!@$%^^&*($%*_#$@. Wiem że się przyzwyczaję i będzie wszystko ok, ale do tego czasu chyba mnie prącie strzeli.

Jakoś cały dzień mnie dziś okropnie dobił, a siedząc w wannie odkryłem co mnie dobija najbardziej - jestem leniem do potęgi!!! !$(@*#)@*!@ jego mać. Nie chce mi się kompletnie nic. Monika oznajmiła dziś, że idzie na studia podyplomowe w tym roku i aplikację. Ambitne plany, ale znając ją mogę powiedzieć, że jeśli będzie naprawdę tego chcieć to da radę lekko, a ja? Ja jestem taki leń, że nawet nie chce mi się magisterki napisać i obronić. Pięć lat wytrzymałem na studiach, a skończyć już mi się nie chce. To jest przecież skandal, a o jakichkolwiek uzupełniających nawet nie myślę. Ale mniejsza o to. Mi się nawet nie chce robić tego co lubię, albo zawsze chciałem. Leży u mnie sterta książek i komiksów do przeczytania i nie chce mi się!! Jakoś pod koniec zeszłego roku zacząłem się bawić 3d maxem bo zawsze chciałem poznać ten program. Kupiłem nawet podręcznik do tego za kupę kasy i nic. Pobawiłem się, sprawiało mi to olbrzymią frajdę i olałem to, a teraz jakoś głupio mi wrócić! Głupio mi wrócić? jak to debilnie brzmi!! Photoshopa też chciałem poznać i skończyło się na ściągnięciu w trzy kije wideo tutoriali, które poza tym że zajmują mi pełno miejsca na dysku to nawet ich nie rozpakowałem. Mam pomysł aby napisać bajkę. Tak wiem, poroniony to pomysł, ale siedzi mi w głowie taki pomysł już chyba z dwa tygodnie. Kiełkuje, ewoluuje i aż się prosi o napisanie. Ale jak zwykle, tego też nie chce mi się zrobić, to jest jakaś *#&$!$!@(*% żenada! Jestem @#*$&@!($!* leń, a najgorsze jest to że nie umiem z tym nic zrobić. Chciałbym, staram się ale nic nie wychodzi, a mój słomiany zapał nie pomaga. &*#@$&$*$ jego mać!!!!


ps. Widziałem ostatnio "Frost/Nixon" świetne kino i gorąco polecam.

ps2. właśnie się dowiedziałem że mam "pracę w stylu czarnoksiężnika z krainy oz: jestem schowany za maszyną i nie biorę pod uwagę ludzkich potrzeb" od siebie dodam że jednym pozwalam spełniać ich marzenia, albo potrzeby, innym za to je niszczę i dobijam, sasasasasass władza!!!!

środa, 7 stycznia 2009

#85 pajacyk

Dziś będzie społecznie i zaangażowanie. Od jakiś dwóch lat klikam codziennie na stronę pajacykai namawiam was do robienia tego samego. Poprzez tą stronę Polska Akcja Humanitarna zbiera pieniądze na dożywianie głodnych dzieci w szkołach. Wystarczy że każdy z nas wejdzie na nią i kliknie raz dziennie na jego brzuch pajacyka, a sponsorzy zapłacą za to na głodne dzieci. Nas to nic nie kosztuje, a możemy pomów. Więc czemu nie mielibyśmy tego robić? Ja osobiście tak się przyzwyczaiłem już do tego klikania że nawet jak mam dostęp do jakiegoś innego kompa niż mój to też z niego klikam. Tak, tak jestem świr. Na koniec chciałbym napisać, że nikt mi nie płaci za tego posta, ani nic w tym stylu. Po prostu uważam, że jest to dobra akcja która działa i namawiam do niej moich znajomych i czytelników (całych pięciu pewnie) aby wyrobić w sobie nawyk do codziennego klikania w pajacyka.



wtorek, 6 stycznia 2009

#84 Gran Torino reż. Clint Eastwood scen. Nick Schenk

Najnowszy film Clinta Eastwooda opowiada o zgorzkniałym starcu Walt Kowalski, który po śmierci swojej żony zostaje sam (w tej roli świetny Clint). Nie może się dogadać ze swoimi dwoma dorosłymi synami. W sąsiedztwie ma samych imigrantów, a on jako pan swojej posesji i można by rzec nawet rasista nie znosi każdego i nikogo nie potrzebuje. Wszystko się zmienia w momencie gdy przed sąsiednim domem dochodzi do napaści na imigrancką rodzinkę i napastnicy przez pomyłkę wchodzą na posesję naszego głównego bohatera. Ten chwyta za broń i przepędza napastników. Zrobił to tylko i wyłącznie z prywatnych pobudek, lecz zostało to odczytane jako bohaterski czyn i cała społeczność imigrantów zaczyna mu dziękować. Pod wpływem tych wydarzeń, główny bohater pomaga sąsiadom, ale również i sobie. Staje na przeciw swoim rasistowskim poglądom i sposobie patrzenia na świat.
"Gran Torino" to film o przyjaźni, walce z własnymi słabościami i o tym, że czasem należy mocno zrewidować własne poglądy. Po mimo tego, że film opowiada o poważnych sprawach to muszę przyznać, ubawiłem się świetnie. Główny bohater Walt Kowalski to zgorzkniały człowiek, który nie boi się powiedzieć prosto w twarz co myśli i dzięki tym tekstom bawiłem się świetnie podczas oglądania. Wypowiada takie teksty i jest tak twardy gość, że naprawdę miło się to ogląda. Zabierając się za ten film myślałem, że będzie to kawał ciężkiego kina o rasizmie i nietolerancji, a jest to naprawdę kawał dobrego kina, które i tak daje do myślenia.


Lubię bardzo Clinta Eastwooda w roli reżysera i to już od dawna. Przecież takie filmy jak "Bez przebaczenia" "Doskonały świat" "Rzeka tajemnic" czy "Za wszelką cenę" to kawał świetnego kina i zawsze z wielką niecierpliwością czekam na kolejne jego filmy. Jednak oglądając ten zauważyłem coś smutnego, a mianowicie jaki stary jest już Clint. Z żalem muszę powiedzieć, że może nie być nam dane zobaczyć już wiele jego filmów, a jeśli się tak stanie to odejdzie naprawdę wielki aktor i reżyser. Więc może choćby z tego powodu namawiam na "Gran Torino", a i tak jest to naprawdę dobry film i warto.



poniedziałek, 5 stycznia 2009

#83 ucieszyłem się

Tak się zastanawiałem czy się pochwalić, czy nie i jednak postanowiłem być nie skromny. Otórz wędrując po odmętach internetu natrafiłem ostatnio na pewien miły fakt, a mianowicie pierwszy raz ktoś podlinkował mojego bloga. Żeby było śmieszniej okazało się, że zrobił to Śledziu na swoim blogu odnośnie swojej nowej serii komiksowej "Wartości rodzinne" i podlinkował mój wpis odnośnie właśnie tego komiksu. Czyżby miało to świadczyć o tym że mnie czasem czyta? No nie wiem ale i tak ucieszyłem się z samego faktu podlinkowania! Staję się sławny i będzie co dzieciom opowiadać. Wszystko wygląda tak i postanowiłem tutaj zamieścić na dowód dla moich (może) przyszłych dzieci, a żeby było śmieszniej to wylądowałem w doborowym towarzystwie chociażby takiego motywu drogi albo bloga Gonza:




#82 Sigur Rós - Heima

"Heima" znaczy w domu i tak można określić to DVD. Sigur Rós w 2006 roku po powrocie do Islandii z międzynarodowego turnée postanowił zagrać kilkanaście darmowych koncertów dla swoich rodaków. Podczas dwóch tygodni lata zespół wędrował po całej wyspie i dawał spontaniczne występy na polach, w opuszczonych fabrykach, w miejskich domach kultury i innych dziwnych miejscach. "Heima" jest właśnie jakby filmem dokumentującym całe to wydarzenie. Dzięki temu mamy okazję zobaczyć fragmenty z występów, wysłuchać kilkunastu wywiadów z członkami zespołu i poznać piękno i surowy wygląd Islandii, bo jak dla mnie to ona jest najważniejszą bohaterką tego wydawnictwa.Nie ma co robić z tego tajemnicy ale Sigur Rós to jeden z moich ulubionych zespołów i ich koncert był jak na razie najlepszy na jakim byłem! Cenię ich muzykę bo dla mnie to czysta forma piękna i niesamowicie silnie na mnie oddziałuje. Jeśli się w nią wsłucham miewam dreszcze na plecach, mam łzy w oczach i wszystko to jest niezwykle intensywne. Podczas koncertu myślałem że zwariuję od nadmiaru bodźców, a dzięki temu DVD udało mi się znowu poczuć to samo.


Co mnie naprawdę urzekło podczas oglądania pierwszej płyty to umiejscowienie całego zespołu w tym filmie. W prawdzie są głównymi prowodyrami całego zajścia i tak jakby narratorami jak i bohaterami, ale takimi drugiego planu. Na pierwszym planie jest Islandia. Cała muzyka jest ilustracją dla tej pięknej wyspy, a zespół pojawia się gdzieś na drugim planie. Nie czuje się w ogóle gwiazdorstwa zespołu, do czego mieliby pełne prawo. W zamian odczuwamy olbrzymią skromność i jakiś taki spokój wszechogarniający. Na drugim DVD jest już w sumie tylko zespół i jego występy, ale też bardzo kameralne i nastrojowe jak cała twórczość zespołu. Poza tym na dodatkowej płycie są wszystkie wykonane kawałki podczas trasy w całości, więc jest tego naprawdę sporo. Wspaniałe są również momenty kiedy zespół po występie wita się z wszystkimi i wyglądają jak jedna wielka rodzina, która nie widziała się od bardzo dawna. W naszym kraju nie do pomyślenia o takiej więzi chociażby z sąsiadem.

Całe wydawnictwo jest wydane bardzo oszczędnie. Płytki schowane są w tekturowym pudełku. W środku książeczka z kilkoma zdjęciami i pełny spis kawałków. Samo DVD to w sumie standard, dźwięk 5.1 lub DTS, menu z dostępem do poszczególnych kawałków, możliwość odpalenia kalendarza i obejrzenia filmu według kolejności w jakiej podróżował zespół i to chyba wszystko.

Moim skromnym zdaniem Sigur Rós wydał coś naprawdę pięknego. Spokój i optymizm płynący z tego filmu mógłby posłużyć za terapię uspokajającą. Całość trwa prawie 4 godziny, jednak naprawdę warto, bo jest to niezwykle mile spędzony czas. Jeden z najfajniejszych prezentów urodzinowych tego roku. Dziękuje bardzo!

track lista:
dysk 1:
1. glósóli
2. sé lest
3. ágætis byrjun
4. heysátan
5. olsen olsen
6. von
7. gítardjamm
8. vaka
9. a ferd til breidafjardar 1922 (with steindór andersen)
10. starálfur
11. hoppípolla
12. popplagið
13. samskeyti

dysk 2:
1. glósóli
2. sé lest
3. heysátan
4. ágætis byrjun
5. gítardjamm
6. dauðalagið
7. vaka (snæfell)
8. vaka (álafoss)
9. starálfur
10. heima
11. rimur
12. popplagið
13. hoppípolla
14. olsen olsen
15. samskeyti
16. von