wtorek, 24 lutego 2009

#91 znowu się cieszę jak wariat

Tak sobie dziś zaglądam na blog Kultury Gniewu i oczom nie wierzę. W jednym z postów podlinkowali moje wypociny na temat Przybysza! Niby nic takiego a ja już dobre 30 min mam banana na twarzy. Jak wariat normalnie cieszę się z takiej małej rzeczy. Żebym jednak nie był gołosłowny to oto dowód:

Przy okazji byłem ostatnio na spotkaniu z autorem rewelacyjnego komiksu "Trzy Cienie" Cyrilem Pedrosa i taką oto mam pamiątkę:


O samym komiksie jeszcze pewnie napiszę więcej jak znajdę troszkę więcej czasu bo naprawdę warto. Koniec krótkiego wpisu z dupy.



piątek, 20 lutego 2009

#90 na dziewiczym lądzie!

Jakoś prawie rok temu zaczęliśmy szukać z Moniką nowej knajpy do zabawy bo w starej już się nam nudziło i nie odpowiadało towarzystwo. Tak sobie w nocy chodziliśmy i szukaliśmy, aż z dupy weszliśmy do jednej knajpki. Wchodzimy na parkiet a tam Prodigy! Pomyśleliśmy zostajemy na chwilkę i zostaliśmy do samego rana. Bawiliśmy się przy d'm'b i było super. Tak się nam spodobało że zaczęliśmy chodzić prawie co weekend. Poznaliśmy mnóstwo świetnych ludzi i czujemy się tam jak w domu. Dj przysyłają nam nowe kawałki na maila, dzięki czemu poznajmy ciągle coś nowego. Jednak ostatnio zauważyłem że ogólnie zmieniają się moje upodobania muzyczne również. Odchodzę od ciężkiego grania w stronę elektroniki i d'm'b. Np ostatnio nie mogę przestać na przemian nowej płytki Prodigy i tu kawałek na próbkę:

z długo oczekiwaną przeze mnie płytką The Qemists i moim aktualnie ulubionym kawałkiem:

Pamiętam jak w zeszłym roku na heinekenie przez przypadek trafiliśmy z Moniką na ostatnie pół godziny koncertu Fisherspooner'a i od tego czasu uważam że kolesie są niesamowici. Wybawiliśmy się jak wariaci i po powrocie tak mnie na nich wzięło, że ciągle sprawdzałem ich trasę koncertową w poszukiwaniu jakiegoś koncertu w pobliżu. Jaka była moja radość gdy kilka tygodni temu dowiedziałem się że będą na początku czerwca będą grać w Krakowie!! Już cholera nie mogę się doczekać.

Strasznie lubię w takiej muzie że ładuje mnie okropnie pozytywną energią, uwielbiam tańczyć przy niej (tak ja tańczę!) i połączenie elektroniki z żywymi instrumentami, a najlepiej z perkusją i gitarą elektryczną jak u The Qemists. Świetne jest też to że kompletnie się nie znam na tej muzie i chłonę ją jak noworodek mleko matki. Naprawdę czuję się jak na dziewiczym lądzie jak odkrywca czegoś absolutnie nowego i to chyba podoba mi się najbardziej.

ps. tekst pisany w stanie euforii, przy słuchaniu wyżej opisanej muzy i nie sprawdzany więc pewnie bez sensu i z błędami.

#89 Steep reż. i scen. Mark Obenhaus

Czy zastanawialiście się kiedyś jak daleko można się posunąć w narciarstwie, jakie są najbardziej ekstremalne stoki do jazdy? Jeśli tak to dokument o narciarstwie ekstremalnym "Steep" odpowie na wasze wszelkie pytania. Jeśli jednak w życiu nie zastanawiało was coś takiego a przypadkiem traficie na ten film (tak jak ja) to obejrzycie go z wielką przyjemnością cały czas zastanawiając się jak trzeba być szalonym, aby tak jeździć? Krótko mówiąc polecam bo świetnie się ogląda. Jednak ja dziś chciałem o czymś innym.

Pamiętam jak rozmawiałem z Moniką na temat tego filmu i Ona troszkę nie rozumiała takiego pchania się w coraz bardziej ekstremalne sytuacje. Uważała to za objaw skrajnego samolubstwa i wspólnie doszliśmy do wniosku że jeśli robi to osoba samotna to jeszcze jakoś ok. Jednak gdy jest to np ktoś w związku to już nie naraża tylko siebie ale również całą rodzinę w razie własnej śmierci i nie jest to już takie ok. Gdzieś w tym filmie jeden z czołowych narciarzy mówi, że po każdym takim zjeździe czuje się jak nowo narodzony, odkrywa co jest naprawdę w życiu ważne i jest to raczej sposób na życie niż kaprys. Choćbyś nie wiem czego próbował to i tak zawsze wrócisz do pasji. Powiedział również, że tylko w górach i podczas zjazdów naprawdę czuł że żyje. Muszę powiedzieć że w pełni go rozumiem. Kiedyś sam się trochę wspinałem. Mieliśmy bardzo zgraną ekipę i przez kilka miesięcy nie liczyło się dla nas nic innego. Wyjeżdżaliśmy jakieś trzy, cztery razy w tygodniu na ścianę. Jak wracaliśmy to już planowaliśmy kiedy znowu. Jak się komuś nie chciało to reszta go wyciągała i na odwrót. Wtedy naprawdę czułem że żyłem i był to jeden z najlepszych okresów mojego życia. Zdaję sobie sprawę że wspinaczka skałkowa jest znacznie bezpieczniejsza, ale my również przesuwaliśmy za każdym razem swoje granice o troszkę wyżej i podczas powrotu każdy był dumny i szczęśliwy. Podczas takich wyjazdów liczy się tylko osoba towarzysząca której ufasz do granic i skała, która ma swoje kaprysy i bywają takie dni że choćbyś nie wiem co robił to jej nie zdobędziesz, a następnego dnia wszystko staje się proste i osiągalne. Coby nie mówić kurewsko mi brakuje tej adrenaliny w życiu i ciągnie mnie do tego że aż boli czasami. Tylko wtedy naprawdę wiedziałem że żyję, w ruchu, a teraz wegetuję.



wtorek, 10 lutego 2009

#88 Shoot 'Em Up reż. i scen. Michael Davis

Wyobraźcie sobie taką sytuację, siedzicie w środku nocy na ławce i jecie jakąś przekąskę. W pewnym momencie mija was biegiem kobieta w zaawansowanej ciąży i wygląda jakby przed kimś uciekała. Kilka chwil po tym z za rogu wyskakuje rozpędzony samochód i parkuje w innym wozie. Wysiada z niego jakiś koleś z pod ciemnej gwiazdy, idzie za kobietą w ciąży i woła że zaraz ją zabije, a mijając Ciebie siedzącego na ławce mówi - "Co się gapisz?" Jaka byłaby wasza reakcja? Tak zaczyna się właśnie film "Shoot'Em Up". Nasz główny bohater oczywiście pędzi uratować nieznajomą, zabija mnóstwo złych chłopców i odbiera poród. Matka niestety ginie zaraz po porodzie, więc nasz bohater musi się zająć najbardziej poszukiwanym dzieckiem w mieście. Co z tego wyniknie wszyscy dobrze wiemy, a w tle jest jeszcze jakaś korporacja produkująca broń, hodowanie organów i mnóstwo akcji i tak przez cały film.


Film zobaczyłem u kumpla podczas takiej miłej wizyty z browarkiem. Pamiętam że kiedyś próbowałem to oglądać sam ale odpadłem na początkowej scenie gdy nasz bohater odbiera poród podczas strasznej strzelaniny. Ogólnie w tym filmie jest mnóstwo jakiś durnych scen i można zobaczyć takie ciekawostki jak strzelanie z palców, chyba pierwszą w dziejach historii kina strzelaninę w przestworzach lub strzelanina podczas seksu, co ciekawe zakończoną orgazmem. No i nie można zapomnieć o elemencie edukacyjnym, czyli takim że nasz bohater objada się ciągle marchewkami bo są zdrowe no i jak można się przekonać podczas seansu świetnie sprawdzają się jako narzędzie do zabijania. Oczywiście nie może zabraknąć zwolnionych ujęć podczas strzelanin jak u Johna Woo i ogólnie wszelkich oklepanych schematów. Główny bohater nie znosi broni bo kiedyś jakiś wariat zabił mu żonę i dziecko (normalnie jak u Punishera) co oczywiście nie przeszkadza mu być najlepszym strzelcem świata. Od pierwszej sekundy wiemy kto jest dobry a kto zły i tak dalej.


Nie wiem co mnie podkusiło żeby zobaczyć ten film (tak bo to ja wybrałem co będziemy oglądać, ale w sumie i tak wybór był kiepski), ale muszę przyznać, że jak ogląda się go w towarzystwie pełnym szydery, z piwkiem w ręku i bardzo dużym dystansem do idiotyzmów jakie widzimy na ekranie to można się dobrze bawić. Wyszła z tego taka komedia z bardzo dużą ilością akcji i kretynizmów więc kto co lubi.



wtorek, 3 lutego 2009

#87 Przybysz scen. i rys. Shaun Tan

Komiks Shauna Tana to piękna opowieść mężczyzny, który opuszcza swoją rodzinę i wyjeżdża do obcego kraju w poszukiwaniu lepszego życia. Oglądamy jego proces asymilacji w nowym środowisku, poszukiwanie pracy, poznawanie nowych przyjaciół i tym podobnych codziennych spraw. Shaun Tan świetnie pokazał tą inność nowego miejsca ubierając ją w lekko surrealistyczne klimaty. Zamiast napisów na sklepach, w gazetach itp wszędzie są jakieś przedziwne znaki, których nie rozumiemy. Tubylcy jedzą jakieś dziwne owoce i żyją w pięknej harmonii z przedziwnymi stworami. Zapewne tak się czuje duża większość emigrantów w nowym kraju.

Cały album jest niemy a wizualna strona tego komiksu to istny majstersztyk. Największe wrażenie robią na mnie całostronicowe kadry przedstawiające panoramę miasta. Niezwykle szczegółowe, które można oglądać długo i wiele razy i zawsze znajdziemy coś nowego. Świetna jest również scena przedstawiona za pomocą dwunastu małych kadrów na stronie. Rozmowy naszego bohatera z celnikiem na granicy. Nie widzimy rozmówcy, tylko reakcje i zakłopotanie naszego bohatera. Za pomocą prostej metody autor otrzymał wspaniały efekt.


Muszę przyznać że jakoś nigdy nie kupowałem niemych komiksów bo dla mnie to oglądanie (bo o czytaniu raczej nie ma mowy) na 15 min i trochę szkoda mi pieniędzy, które mogę przeznaczyć na coś innego. Jednak do tego albumu będę wracał jeszcze nie raz, bo bardziej traktuję go jak album ze świetnymi grafikami, a nie jak komiks. Swój album dostałem na urodziny sprowadzany z zagranicy, ale gdyby tak się nie stało, na pewno kupiłbym już za kilka dni polskie wydanie bo jak dla mnie to jeden z najlepszych komiksów tego roku, co wnioskuję z zapowiedzi naszych rodzimych wydawców.