środa, 24 czerwca 2009

#101 NOVAROCK 2009 czyli wycieczka na obcą ziemie

Cała przygoda rozpoczęła się w czwartek z rana. Jakoś ok 7.30 byłem u Moniki. Zrobiliśmy kanapki, prysznic i takie tam i ok 9 jechaliśmy po Adama. Po drodze stacja benzynowa i zorientowaliśmy się że Monika zapomniała telefonu, więc wracamy. Wyposażeni już we wszystko jedziemy po znajomego, pakujemy go i zorientowaliśmy się że brakuje jeszcze swetra. No to znowu do Moniki, ale było po drodze więc spoko. Gdzieś w Skawinie wymienialiśmy koło u mechanika bo wymagało tego przed podróżą i do Cieszyna. W domu zjedliśmy obiad, chwilkę pogadałem z rodzicami i pojechaliśmy dalej. Cała podróż wyglądała mniej więcej tak: Kraków-Cieszyn-Czeski Cieszyn-Brno(chyba)-Bratysława-Nickelsdorf i dopiero przed ostatnim przystankiem się pomyliliśmy, ale od razu się zorientowaliśmy i zawrócili. Na miejscu byliśmy jakoś ok 20. Zamieniliśmy bilety na opaski, rozbiliśmy namiot, wzięliśmy ciepły prysznic (bardzo miła niespodzianka) i poszliśmy zwiedzać miasteczko. Trafiliśmy do Party Zone gdzie dwóch Djów urządziło rockotekę, która nam spasowała. Niestety nie wiedzieliśmy że kolesie przez cztery dni mają ten sam repertuar! Jakoś między pierwszą a drugą poszliśmy spać.

Piątek - z ciekawych rzeczy to Koza ze znajomymi zadzwonił ok 13 że utknęli na dworcu w Bratysławie i nie mają już żadnego transportu na festiwal. Więc ja i Monika w samochód i pędzimy po nich. Po drodze niestety był taki chyba z 15 km odcinek drogi szybkiego ruchu przez Węgry pomiędzy miejscem festiwalu a Bratysławą na który było trzeba mieć winietę, a my oczywiście jej nie mieliśmy. Jechaliśmy tym odcinkiem w sumie 4 razy i jak na razie mandat nie przyszedł! Pożyjemy zobaczymy ale jesteśmy pełni nadziei. Oczywiście błądziliśmy po stolicy Słowacji chyba z godzinę, ale jak już się znaleźliśmy to było ściskanie i wiele radości! Niestety przez to nie widziałem Calibana, ale mówi się trudno i żyje się dalej. Kilka godzin później udaliśmy się na koncerty i rozpoczęliśmy od kawałka Mastodona, który na żywo jest niesamowity i było mi strasznie żal z niego iść, nawet z tą świadomością że idę na Faith No More. Obiecałem sobie że jeszcze się na Mastodona wybiorę kiedyś jak będzie w pobliżu. FNM zgodnie z oczekiwaniami pozamiatało i jest wart naprawdę wielkich pieniędzy. Grali w sumie większość swoich hitów jak Easy, Just A Man (mój ukochany kawałek) i cover Lady Gagi! Ogólnie koncert był spokojny, ale Patton i tak poszalał momentami mocno ze swoim głosem. Z ciekawostek trzeba wspomnieć że w pewnym momencie jakiś fan wszedł na scenę podczas koncertu, chodził sobie koło kapeli, a jak zauważył go Mike to tak się śmiał że miał problemy przez chwilkę śpiewać. Po koncercie myślałem że nic lepszego nie może mnie spotkać i sam nie wiedziałem jak bardzo się mylę. 30 minut później na tą samą scenę wszedł Trent Reznor ze swoim Nine Inch Nails i urwał mi dupę przy kolanach! Już samo rozkładanie świateł i sprzętu na scenie robiło wrażenie. Zespół pojawił się na scenie znienacka i od razu ostro zagrał. Dużo grali z płyty Fragile, ale również był Hurt, Tha Hand That Feeds. Zespół był tak nagłośniony że brzmiał lepiej niż na płytach i chyba w życiu nie słyszałem lepiej zrobionego koncertu! Było słychać każdy najmniejszy dźwięk! Trent raz tak szalał na scenie że aż wpadł na perkusję i techniczni ją składali. Jakoś w połowie koncertu zaczął padać deszcz, a po mocnej godzinie nagle cała scen zgasła. Najpierw pomyślałem że im prąd dupnął, potem że tak specjalnie, ale niestety jak zobaczyłem kolesi z latarkami na scenie to zrozumiałem że jednak prąd i skończył się koncert. W między czasie rozlało się okropnie więc postanowiliśmy się schronić pod daszkiem przy stoisku z kawą i herbatą (marzyliśmy o czymś ciepłym). Ku naszemu zdziwieniu przyszła ochrona i wygoniła nas ponieważ zamykali strefę pod sceną. Mieli już koniec. Mocno nas to zdziwiło i w totalnej ulewie zmierzaliśmy pod drugą scenę na Metallicę. W czasie drogi tak zmokliśmy, że w końcu nie dotarliśmy na koncert, a że najbliżej było do namiotu to też tam się udaliśmy na imprezę. Pobawiliśmy się przy tych samych kawałkach co dnia poprzedniego jakoś do 3, wyschliśmy trochę i jak przestało padać to udaliśmy się spać.


Sobota - od rana niestety padało i było straszne błoto więc dużo odpuściliśmy sobie. Jakoś ok 15 udaliśmy się z Moniką do auta coś zjeść i zasnęło nam się przez co Killswich Engage widzieliśmy tylko od połowy. Nie było to na miarę dnia poprzedniego ale panowie mocno dali radę. Dutkiewicz był gwiazdą i kradł nawet show frontmanowi. W pewnym momencie nawet zadedykował piosenkę wszystkim kobietą i zdradził największy sekret wszystkich mężczyzn, czyli za co kochamy kobiety. Mianowicie za duże i tłuste piersi! i potem jakoś przez kilka minut pokazywał jak się nimi bawi i wydawał przy tym dźwięki. Było wesoło! Potem zostaliśmy na chwilę z ciekawości na Chickenfoot bo chciałem zobaczyć Satrianiego, jednak jakoś tak bez polotu było więc się zmyliśmy na drugą scenę na Kaiser Chiefs. Jakoś niestety po 4 kawałkach mocno nas znudziło to ich lalala i postanowiliśmy gdzieś spocząć aby odpocząć przed Placebo. Mocno się obawiałem że kapela z Brianem Molko odwali taką kiszkę jak na Heinekenie kilka lat temu, jednak mile się zaskoczyłem. Grali dużo hitów, ciekawe wizualizacje i było widać że sprawia im to przyjemność! Nawet Monika pochwaliła Placebo po występie i była zadowolona, a ona ich bardzo nie lubi. Po koncercie udaliśmy się sprać do samochodu bo mieliśmy w namiocie mokro po ulewie.

Niedziela - Tego dnia na reszcie przestało padać co nas niezwykle ucieszyło, ale niestety nie czekaliśmy jakoś specjalnie na jakiś koncert i tak bez większych oczekiwań byliśmy nastawieni na ten dzień. Zobaczyliśmy Bring Me The Horizon którzy dobrze łoili, ale niestety byli kiepsko nagłośnieni co najbardziej było słychać podczas bardziej melodyjnych kawałków, które niestety dalej pozostawały ścianą dźwięku. Po koncercie troszkę się pokręciliśmy, zrobiliśmy zakupy i takie tam i pod sceną pojawiliśmy się dopiero przed koncertem Trivium. Szkoda że chłopaki grali w większości kawałki z nowszych płyt na których brzmią jak wczesna Metallica, ale trudno. Wysłuchaliśmy, cieszyliśmy się jak dzieci jak grali starsze kawałki i ogólnie było dobrze. Następnie na scenie pojawił się Dimmu Borgir i chyba nikt nie miał wątpliwości skąd są Ci panowie. Pieszczochy na rękach, kupa żelastwa na ciele i mrok. Podczas koncertu siedzieliśmy troszkę dalej od sceny na karimacie, piliśmy piwko, jedliśmy ziemniaczki i podziwiali fajerwerki na scenie. Przyznam że bardzo miło mnie zaskoczyli. Jak to powiedziała Monika "taki melodyjny hałas" i bardzo się mi podobało. Następnie na scenie pojawił się Machine Head, którego twórczości nie znam kompletnie i znowu zostałem mile zaskoczony. Panowie kopali po zadach, głośno grali i melodyjnie, ale za równo szybko. Byłem bardzo zadowolony, chodź pod koniec troszkę znudzony. Dzień ostatni zapewnił mi rozrywki w sam raz.

Tak w sumie to po całym festiwalu mam mieszane uczucia. Z jednej strony świetna organizacja, ciepła woda pod prysznicami przez cały dzień i w miarę czyste kabiny, czyste ubikacje z papierem, świetnie dobrane kapele i dobre nagłośnienie. Z drugiej strony w piątkowy dzień upchnięte największe gwiazdy przez co nie zobaczyłem Mastodona, Slipknota i Metallici,tragiczni ludzie wiecznie nawaleni jak stodoła, sikający gdzie popadnie i ogólnie mający gdzieś muzykę, pole namiotowe wyglądające jak wysypisko śmieci, co niestety mocno psuło całą imprezę. Byłem, zobaczyłem i raczej na plus oceniam, ale jednak wolę się bawić w naszym kraju.

wtorek, 2 czerwca 2009

#100 zmiany

Zaniedbałem pisanie strasznie i to przez wiele razy wspominany tu temat, który już pewnie wszystkim zdążył się znudzić maksymalnie czyli magisterka. Przez cały ten czas pisałem, udawałem że piszę, obijałem się i takie tam ale w końcu mogę powiedzieć że napisałem! Teraz zostały mi jeszcze poprawki stylistyczne a jutro zanoszę do promotora i będę czekał na werdykt. Mam tylko nadzieję że nie każe jej pisać od nowa, bo na jakieś zmiany jestem przygotowany i na pewno się pojawią.

Poza tym rozstałem się z pracą w banku. Nie ma co płakać. Aktualnie mam jakieś dorywcze zajęcie a w między czasie szukam czegoś poważnego i zastanawiam się co w ogóle chciałbym robić w życiu? Nie idzie mi za dobrze z tym wymyślaniem, ale jakieś pomysły pojawiają się. Niektóre są całkiem nowe, inne zostały odkurzone z przeszłości i może coś z tego wyjdzie razem po zmieszaniu. Pożyjemy zobaczymy.

Dziś zostałem wybudzony telefonem ok 11 chyba i pierwsze co pomyślałem to: co za złamas dzwoni? Odebrałem i okazało się że tam moja ukochana Monika! Żeby było śmieszniej zadała tylko jedno pytanie: zamieszkamy razem od 1 lipca? Troszkę mnie zaskoczyła bo planowaliśmy to dopiero miesiąc później, ale oczywiście zgodziłem się! Tym o to sposobem za niecały miesiąc rozpoczynam dość poważny etap w życiu. Troszkę się boje, bo na pewno wiele się zmieni i nie będzie już takie samo. Jednak z drugiej strony nie mogę się doczekać i widzę znacznie więcej plusów takiej sytuacji niż minusów. Jak się nie zabijemy w pierwszy miesiąc to potem już będzie chyba coraz lepiej.

Tak pokrótce wyglądało moje życie przez ostatni czas. Ciągle siedziałem w domu albo w pracy i pisałem, żadnych wypadów na miasto, czego okropnie mi brakowało. Na szczęście zmienię to już w najbliższy piątek i tym miłym akcentem zakończymy ten wpis.