niedziela, 29 lipca 2012

#157 cotygodniowa zeszytówka #13

Animal Man #1, DC Comics

scenariusz: Jeff Lemire, rysunki: Travel Foreman

Przyszła kolej na coś nowego i padło na zrestartowane przygody Animal Man. Superbohatera, który czerpie swoje moce od zwierząt znajdujących się w pobliżu. Pomysł dość ciekawy i ja osobiście spotykam się z tą postacią pierwszy raz. Pierwszy numer pokazuje naszego bohatera podczas ratowania dzieci z oddziału szpitalnego przed załamanym ojcem, który nie widząc innego wyjścia na spełnienie swoich żądań bierze młodocianych zakładników. Równocześnie prowadzony jest drugi wątek,  w którym widzimy sny Buddy Bakera (Animal Man). W których ucieka on wraz ze swym synem Cliffem przed swą córką Maxine. Konkluzja tego snu ma ciąg dalszy w realnym świecie co mocno się kojarzy z nową wersją Swamp Thinga, którego już opisywałem i z pewnością kiedyś będzie prowadzić do wspólnej historii. Pierwszy numer w sumie jest takim średnim czytadłem, ale zaciekawił mnie ewentualny związek z Potworem z Bagien więc z pewnością sprawdzę tą serię dalej. Interesującym rozwiązaniem jest sam początek w postaci wywiadu z głównym bohaterem dobrze wprowadzający czytelnika w świat komiksu.



Super Dinosaur #6, Image Comics

scenariusz: Robert Kirkman, rysunki: Jason Howard

Kolejna misja naszych bohaterów zakończona sukcesem. Tym razem pokonali olbrzymią ośmiornicę Squidious oraz wysadzili jego podwodne przejście do Inner-Earth. Po powrocie do siedziby Dynamo widzimy postępujący rozpad znajomości dwóch przyjaciół ponieważ Derek poświęca coraz więcej  czasu Erin, a SD zaprzyjaźnia się z drugą siostrą. Tymczasem doktor Dynamo po wielu poszukiwaniach potwierdza wiadomość o swej żonie i prosi Maxa Maximusa, aby zdradził mu lokalizację żony. MM informuje ojca Dereka, że zrobi to tylko wtedy gdy ten pomoże mu uciec. Dodatkowo w podwodnej bazie dochodzi do buntu i dowodzenie przejmuje głównodowodzący grupy The Exile. Jakiś taki spokojny w sumie jest ten zeszyt. Jedyne co mi się nie podobało to początkowa walka w głębinach morskich, gdyż jesteśmy wrzuceni w sam jej środek i czułem się jakbym ominął jakiś zeszyt serii. Byłem taki lekko skołowany.


Orchid#1, Dark Horse Comics


scenariusz: Tom Morello, rysunki: Scott Hepburn


Przyznam, że nie zwróciłbym na ten komiks uwagi gdyby nie nazwisko scenarzysty. Tom Morello to przecież gitarzysta Rage Against The Machine, co u mnie już powoduje nagły wzrost zainteresowania. Scenarzysta przedstawia świat przyszłości, w którym Ziemia została w większości zalana przez wodę. W dodatku ludzie cały czas zatruwając planetę doprowadzili do powstania wielu nowych, głównie agresywnych i dzikich gatunków zwierząt. Jak to zwykle bywa biedota została sama sobie, głównie wykorzystywana przez silniejszych i bogatszych do usługiwania we wszelkich najgorszych celach jak prostytucja i niewolnictwo. Pewnego razu ludzie postanowili się zbuntować i pod dowództwem Generała China ruszyli do walki z okrutnym dyktatorem Tomo Wolfe panującego ze swej fortecy Penuel. Podczas walki niestety poległ Generał China lecz gdzieś zaginęła jego maska, która stała się symbolem walki z ciemiężycielem. W tak ponurym świecie przyszło żyć głównemu bohaterowi o imieniu Simon, który uciekając przed wojskiem dyktatora znalazł się w jakimś podłym miasteczku. Tam uratował życie chłopca i został zaproszony do jego domu, skąd przypadkiem został porwany w raz z chłopcem i jego siostrą Orchid przez handlarzy  niewolnikami. Pierwszy zeszyt dobrze wprowadza czytelnika w ciekawy i barwny świat. Może nie jest to jakieś wybitne dzieło, ale na pewno z chęcią sięgnę po kolejny zeszyt. Dodatkowo wielkim plusem są ilustracje Scotta Hepburna momentami przypominające jakieś filmy animowane, a innym razem są po prostu ładne.


Saga #5, Image Comics


scenariusz: Brian K. Vaughan, rysunki: Fiona Staples

Zeszyt w którym Marko łamie swoją przysięgę odnośnie zaprzestania używania przemocy. Niestety wraz ze swą rodziną zostaje złapany przez wojska Landfall i w tak trudnej sytuacji zdecydował się walczyć. Wpada w szał bojowy i bardzo spodobała mi się scena, w której Alana wyprowadza go z niego. Równocześnie Prince Robot IV dowiaduje się, że zostanie ojcem. Jednak, aby dołączyć do swej rodziny musi najpierw złapać naszą parę zbiegów. Co łącząc z tym, że jego wojska trafiają na ich ślad doprowadza do całkiem ciekawego zakończenia numeru. W między czasie The Will zostaje poinformowany o braku możliwości ucieczki z planety Sextillion wraz z nowo poznaną dziewczynką, gdyż ma ona  w swym organizmie truciznę aktywującą się po oddaleniu na pewną odległość od planety. Łowca nagród postanawia wykupić dziewczynkę co niestety nie będzie łatwe. Opłata jest astronomiczna.


środa, 25 lipca 2012

#156 Prometeusz, reż. Ridley Scott, scen. Damon Lindelof i Ridley Scott

Byłem, zobaczyłem i dobrze się bawiłem. Przed seansem przeczytałem kilka recenzji i przyznam nastawienie do filmu miałem dość marne. Teraz już po obejrzeniu zastanawiam się, o co chodzi tym wszystkim krytykantom. Zdaję sobie sprawę z wielu braków tego filmu i wiem, że daleko mu do arcydzieła. Jednak z drugiej strony wydaje mi się, że to całe psioczenie na Prometeusza zrobiło się tak jakby modne i teraz każdy kto tylko może na niego narzeka.


Prometeusz rozpoczyna się jak rasowe kino SF. Grupa naukowców odnajduje w jakiejś zapomnianej przez czas jaskini malowidła przedstawiające ludzi oddających cześć jakiejś sporych rozmiarów postaci wskazującej na pewny szczególny układ planet. Jakby tego było mało takie same obrazy odnajdują rozmieszczone na całej kuli ziemskiej na przestrzeni całej naszej historii i w przeróżnych kulturach. Kilka lat później zostaje skompletowana załoga statku „Prometeusz” składająca się z samych ekspertów w swoich dziedzinach, aby odnaleźć i zbadać planety wskazywane na malowidłach. Jak wszyscy pewnie się domyślają to, co znajdą na miejscu na pewno nie będzie tym, czego szukali i dość mocno im się to nie spodoba.


Jeśli wziąć ten film, jako całkiem osobną opowieść, a nie, jako origin Obcego to jest to dobre kino rozrywkowe z wszelkimi tego plusami i minusami. Pierwsza godzina filmu, w szczególności, pokazuje jak przyjemnym i dobrym kawałkiem kina on jest. Mianowicie jest to film SF pełną gębą. Starający się zadawać trudne pytania i doskonale czerpiący inspiracje z klasyki gatunku. Będący opakowany w mnóstwo gadżetów, podróż kosmiczną i wszystko to, co takie kino powinno mieć. Dla mnie pierwsza scena, w której pojawia się android David grany przez świetnego Michaela Fassbendera to mistrzostwo formy przypominające mi takiego klasyka jak 2001: Odyseja kosmiczna. Późniejsze sceny samotnej egzystencji podczas długiej podróży ku celu naszego bohatera też świetnie się wpisują w kanon gatunku. Jednak, gdy już minie pierwsza połowa filmu to zaczyna się dziać coraz gorzej i tu znajduję kilka powodów do narzekań. Film nagle z dobrego SF zmienia się w głupkowaty horror z grupą nastolatków zamkniętych w jakimś pomieszczeniu z mordercą grających w grę: Kto z nas przeżyje do końca? Dodając do tego dziury w scenariuszu i samobójcze zachowanie, co po niektórych członków załogi to jestem w stanie zrozumieć wszelkie narzekania na ten film.


Jak już wspomniałem powyżej dodatkowo, jeśli ktoś idzie do kina na ten film jak na genezę powstania Aliena to mocno się zawiedzie. Jednak nie rozumiem takiego zachowania bo sam Ridley Scott w wywiadach mówił, że Prometeusz nie ma być czymś takim. Co prawda występują w nim jakieś nawiązanie do serii tych filmów, dodatkowo cały obraz czerpie z tego świata i stylistyki H. R. Gigera jednak jest on całkiem inną opowieścią tylko luźno powiązaną z tym światem. Dlatego też uważam, że jeśli potraktujemy ten film, jako całkiem osobną historię to nagle okazuje się całkiem przyjemnym kinem rozrywkowym pozwalającym miło spędzić dwie godziny seansu.


Jeszcze jednym, ale bardzo ważnym aspektem o którym nie wspomniałem jest strona wizualna filmu. Fenomenalne zdjęcia zrealizowane przez Dariusza Wolskiego ze szczególnym uwzględnieniem początkowej sekwencji nakręconej w Islandii oraz scen przedstawiających samotną egzystencję androida Davida. Sceny te są po prosu piękne. Tworzą wspaniałą kompozycję wraz z dźwiękiem, które należałoby oglądać wyłącznie w kinie lub na rzutniku. W każdym bądź razie raczej w wielkim formacie i ze świetnym dźwiękiem. Cała strona techniczna filmu została dopieszczona w każdym najdrobniejszym szczególe wraz z olbrzymim statkiem kosmicznym, jego wnętrzem, a kończąc na całej koncepcji wyglądu obcej cywilizacji.


 Na początku film jest interesujący i mocno w klimacie SF. Później zamienią się trochę w horror przez co trzyma lekko w napięciu, a momentami z powodu dziur scenariusza niezamierzenie nawet śmieszy. Niespodziewanie z powodu takich zmian klimatu otrzymujemy film przy którym nie sposób się nudzić.  Dzieło czysto rozrywkowe sprawiające autentyczną frajdę i relaks, a chyba właśnie o to chodzi w takim kinie.

niedziela, 22 lipca 2012

#155 cotygodniowa zeszytówka #12

Saga #4, Image Comics

scenariusz: Brian K. Vaughan, rysunki: Fiona Staples

Czwarty numer serii pokazuje bardziej ludzkie oblicze łowcy głów The Will'a, który udaje się na planetę Sextillion. Swoją drogą niezwykle ciekawe to miejsce, które potrafi zaspokoić każdą zachciankę seksualną odwiedzających. Dość odważne posunięcie twórców i wydawcy na zilustrowanie tego. Tam nasz łowca ratuje z opresji sześcioletnią dziewczynkę, która pewnie zostanie nową postacią serii i dość mocno jestem ciekaw jak scenarzysta zamierza to wykorzystać. Równocześnie zeszyt opowiada dalsze losy naszej zakochanej pary wraz z narratorem. Marko zostaje przywrócony do życia dzięki zabiegom Izabel, co niestety nie jest najlepszym wyjściem dla niego. Ponieważ gdy był nieprzytomny to strzelił olbrzymią gafę i teraz musi się z niej tłumaczyć swojej ukochanej. Co dla czytelnika zaowocuje kolejnymi faktami z jego przeszłości. Jak zwykle numer kończy się w takim miejscu,  że już teraz mam ochotę na kolejny. Chociaż w tym zeszycie w sumie nic wielkiego się nie stało i jest taki dość spokojny, to dla opowieść o The Will'u warto i seria moim zdaniem robi się coraz lepsza.



Avengers vs X-men #8, Marvel

scenariusz: Brian Michael Bendis rysunki: Adam Kubert

Namor uderza w Wakandę z zamiarem odzyskania Hope. Tym działaniem sprowadza na państwo Black Panthera zniszczenie i śmierć. Avengersi przyparci do muru podejmują walkę w pełnym składzie równocześnie teleportując Hope wraz z Lei Kung, Wolverinem i Tonym Starkiem do krainy K'un-Lun. Numer kończy się dość niespodziewanie i przy okazji zwiastując wielkie zmiany. W sumie cały zeszyt to jedna wielka akcja, przerywana na wygłoszenie wzniosłych tekstów, gróźb i takich tam typowych okrzyków podczas potyczki. Jednak czyta się to bardzo przyjemnie. Dzięki użyciu tajnej broni przez Avengers, która daje niespodziewanie dobre efekty dzięki czemu Mścicielom otrzymują dodatkowej siły potrzebnej do dalszej walki. Całość została zilustrowana przez klasyka mainstreamowych komiksów Adama Kuberta. Świetna realistyczna kreska z całkiem interesującym kadrowaniem. Szczególnie w momencie użycia tajnej broni i ataku na Namora przez Avengers.


Thief of Thieves #6, Image Comics

scenariusz: Robert Kirkman i Nick Spencer, rysunki: Shawn Martinbrough

Dalsza część dobrze napisanej opowieści. Przez pierwszą część zeszytu śledzimy przebieg napadu zakończonego pojmaniem przestępców przez policję. Wszystko to za sprawą informacji jakie przekazał Redmond agentce Elizabeth Cohen. Ciekawy efekt tworzy nasz bohater w roli narratora podczas sceny napadu. Tłumacząc się swojemu synowi ze swego działania i udzielając porady jakiej nie udało mu się nigdy udzielić osobiście odnośnie tego co jest najważniejsze w życiu. Druga część komiksu pokazuje następstwa donosicielstwa i całej akcji policyjnej. Powiem tylko tyle, że nie są one tak oczywiste jakby mogło się wydawać. Scenarzystą znowu udało się wymyślić coś interesującego i już się zastanawiam co też z tego wyniknie. Z ciekawostek, jeden ze złodziei wygląda dokładnie jak Omni-Man, czyli ojciec Marka Graysona. Lepiej znanego jako tytułowy superbohater innej serii Kirkmana Invincible.


Swamp Thing #10, DC Comics


scenariusz: Scott Snyder, rysunki: Francesco Francavilla


Numer w w którym pojawia się zapowiedziany w poprzednim numerze Anton Arcane, wujaszek Abigail. Tak jak było można się spodziewać trochę namieszał w życiu Potwora. Po tym jak Swamp Thing odzyskał swoją ukochaną udali się oni razem do jej rodzinnego dom umiejscowionego na bagnach. Co zważając na powiązania całej rodziny z The Rot jest lekko dziwne. Pomijając ten fakt pani białowłosa dostarcza i umieszcza naszego bohatera w bagnie, aby ten mógł zregenerować odniesione w walce o nią rany. Niestety wtedy zjawia się wuj i najpierw zajmuje się Swamp Thingiem, a następnie idzie po swoją podopieczną, aby dostarczyć ją z powrotem na pustkowia.  Podoba mi się konstrukcja tej opowieści. Scena bicia Aleca widzimy z jego oczu, a w między czasie jego oprawca Anton opowiada historię z dzieciństwa Abigail. Ciekawy zabieg pokazujący całą akcję trochę z innej perspektywy. Dodatkowo w tym numerze w roli rysownika występuje Francesco Francavilla, którego kreska przypomina mi dość mocno grafiki plakatów ze sklepu Mondo. Warto przejrzeć ich bloga, tam jest znacznie więcej przykładów ich stylu.


środa, 18 lipca 2012

#154 Y: Ostatni z Mężczyzn – tom#3 Jeden mały krok scen. Brian K. Vaughan rys. Pia Guerra

No i stało się. Przeczytałem trzeci tom amerykańskiej wariacji na temat seksmisji. Tak wiem pędzę jak szalony z tym czytaniem, ale niestety czasu brak. Jakimś cudem udało mi się na szczęście pchnąć następny tom i był to dobrze spędzony czas.


Komiks ten zawiera dwie historie. Pierwsza opowiada dalsze losy naszej trójki bohaterów, którzy kontynuują podłuż przez stany USA w kierunku Kalifornii, gdzie znajduje się ich miejsce docelowe. Drugie laboratorium pani doktor, gdzie mają nadzieję odbudować męską populację. Po drodze spotykają jednak rosyjską agentkę Natalię Zamiatin, która zmierza do Kansas. Właśnie tam ma wylądować prom kosmiczny z dwoma mężczyznami i kobietą. Jak można się domyślić nasi bohaterowie zbaczają z własnego kursu i postanawiają towarzyszyć Rosjance w jej podróży. Równocześnie ich śladem podążają członkinie Izraelskiego wojska w celu przejęcia ostatniego mężczyzny na Ziemi. Co niestety udaję im się zrealizować co doprowadza do ciekawej gry psychologicznej pomiędzy agentką 355, a głównodowodzącą Izraelskich żołnierek.


Druga opowieść jest o podróżującej trupie aktorskiej, do której niespodziewanie dołącza Ampersand, czyli małpka rodzaju męskiego. Pod wpływem tego w całej grupie zaczyna panować mały chaos, czego efektem jest nowo powstała sztuka o ostatnim mężczyźnie na planecie.


Świetnie czytało mi się opowieść, która dotyczyła głównego wątku. Dobrze napisane, trzymające w napięciu ze świetnym finałem. Scena lądowania kosmonautów dość poważna w swoim wydźwięku, ale napisana została z humorem i nasi bohaterowie z kosmosu zostali dżentelmenami do samego końca. Również rozgrywka agentki 355 z żołnierkami Izraelskimi czytało się świetnie. Dialogi ciekawe z między interesującymi bohaterami, które doprowadziły cała akcję do ciekawego finału dającego chwilową nadzieję na happy end. Co osobiście uważałbym za bardzo złe dla tej serii.


Natomiast druga historia spodobała mi się już znacznie mniej. Taki typowy zapychać czasu w sumie nic nie wnoszący do historii. Ja rozumiem, że pewnie jej zadaniem było dodanie kolejnej cegiełki do zbudowania obrazu świata bez mężczyzn. Pokazania jak kobiety sobie dobrze i dzielnie radzą. Chodź z drugiej strony każda straciła kogoś bliskiego więc nie jest łatwo i brak mężczyzn jest mocno widoczny. Jednak nie zmienia to faktu, że całą historię czytało mi się dość średnio. Jedynym akcentem tej opowieści który mnie zainteresował to postać ninja. Jestem ciekaw co też dalej się z jej wykluje.


Cały tom jednak sprawił, że z wielką ochotą zabiorę się za dalsze losy naszej  dzielnej trójki trzech bohaterów. Jest kilka wątków których jestem ciekaw. Z pewnością scenarzysta przygotował jeszcze kilka asów przede mną więc jestem pewien, że czeka mnie jeszcze wiele dobrej rozrywki z tą serią.


niedziela, 15 lipca 2012

#153 cotygodniowa zeszytówka #11

Swamp Thing #9, DC Comics


scenariusz: Scott Snyder, rysunki: Yanick Paquette i Marco Rudy


No i stało się. W końcu doszło do wielkiego pojedynku pomiędzy bagiennym potworem, a Abigail Arcane oraz Sethe. Wszystko przebiega dość efektownie i  przewidywalnie, co wcale nie znaczy, że nudno. Całość prowadzi do ciekawego zakończenia i zapowiedzi pojawienia się kogoś mam nadzieję bardzo ciekawego w następnym zeszycie. Bardzo podoba mi się sposób w jaki Alec walczy z Abigail, chodź troszkę ckliwy to czyta się to bardzo dobrze. Ponad to na ciekawe rzeczy nasz bohater zwracał uwagę. Dodatkowo Abigail zdobyła interesującą nową moc, którą niestety Sethe dostał możliwość boleśnie przetestować. Sam wygląd panny Arcane również prezentuje się aktualnie bardzo ładnie co ciekawie kontrastuje z ogólną, wszechogarniającą brzydotą panującą w tym komiksie. Chodź dwa ostatnie numery trochę zaniżyły poziom, to nie zmienia to faktu, że jest to nadal moja ulubiona seria.



Avengers vs X-men #7, Marvel


scenariusz: Matt Fraction rysunki: Olivier Coipel

Stało się to co zostało zapowiedziane w poprzednim odcinku. The Phoenix Five wraz z resztą X-men rozpoczęli polowanie na członków Avengers. Wszystko wskazuje na to, że mściciele są w poważnych tarapatach lecz mają po swej stronie Scarlet Witch. Jedyną postać, którą nienawidzą i budzi lęk u wszystkich mutantów. Dzięki temu obrońcy ziemi wymyślają pewien fortel, który umożliwia przedłużenie potyczki z mutantami. Mając nadzieję, że na dostatecznie długo, aby Tony Stark wraz z Black Panther zdążyli znaleźć jakiś sposób na zaradzenie całej sytuacji. Równocześnie u Tonego zjawiają się Iron Fist wraz z Lei Kung z propozycją ukrycia Hope w K'un Lun. Dodatkowo w składzie piątki Phoenix dochodzi do konfliktu o dowództwo w grupie i priorytety działania jakimi powinni się kierować pomiędzy Namorem, a Cyclopsem. Wszystko to doprowadza do ciekawego zakończenia całego zeszytu. Znowu cholera nie mogę się doczekać następnego zeszytu. Najlepszy fragment tego numeru jest gdy Tony otrzymuje liścia od Black Panther. Warto zobaczyć!



Super Dinosaur #5, Image Comics


scenariusz: Robert Kirkman, rysunki: Jason Howard

Derek wraz z SD walczą jak na razie z największym przeciwnikiem, czyli Mega-Raptorem Maxa Maximusa. Tymczasem On sam postanawia zmierzyć się ze swym dawnym przyjacielem i współpracownikiem, czyli z doktorem Dynamo. Większość zeszytu opiera się na tych dwóch walkach, które kończą się w dość oczywisty sposób. Jednak na samym końcu dochodzi do ciekawych dwóch wydarzeń. Mianowicie pojmany MM uświadamia panu Dynamo iż posiada w niewoli jego żonę i co ciekawsze nikt  z członków rodziny jej nie pamięta. Dodatkowo Derek zaprzyjaźnia się coraz bardziej z jedną z dziewczyn, która zamieszkuje ich bazę, co z pewnością wystawi na wielką próbę jego przyjaźń z Super Dinozaurem. Następne numery zapowiadają się przez to znacznie ciekawiej.



Adventure Time #4, BOOM! Studios


scenariusz: Ryan North,Chris "Elio" Eliopoulos ,  rysunki: Braden Lamb, Shelli Paroline, Chris "Elio" Eliopoulos


Po pokonaniu złego Licza, nastał moment na uporządkowanie krainy Ooo, ponieważ została w całości pokryta piaskiem. Oczywiście tego zadania podejmuje się Fin z Jakiem bo to w końcu jest świetna przygoda. Na pomoc przychodzi im Desert Princess i troszkę dziwny, jak zawsze, plan na oczyszczenie planety. Wszystko się troszkę komplikuje, ale w zabawny sposób. Druga z opowieści opowiada historię Party Pata jak wyruszył w podróż po składniki do Ultimate Party Dip, aby urządzić najlepszą imprezę wszech czasów. Potrawa składa się z dość ciekawych składników, delikatnie mówiąc, co tylko dodatnio wpłynęło na całą przygodę. Kolejny świetny zeszyt dobrej serii przy którym ubawiłem się wspaniale. Uwielbiam cały świat Adventure Time!


Na koniec informacja. Zdecydowałem się już dalej nie czytać serii Spaceman więc więcej tekstów na jej temat już się nie pojawi. Ten cykl ma być dla mnie przyjemnością, a przy tym komiksie męczyłem się okropnie więc doszedłem do wniosku, że to nie ma sensu. Mam nadzieję, że i tak będziecie tu zaglądać dla innych tytułów, a w niedalekiej przyszłości pojawią się nowe.

wtorek, 10 lipca 2012

#152 Heineken Open'er Festival 2012

No i w końcu po wielu zawirowaniach i trudach udało mi się pojechać w tym roku na festiwal. Był to już w sumie mój 5 wyjazd, po czteroletniej przerwie od 2008 roku. Miała być relacja z każdego dnia osobno, ale niestety już na miejscu były problemy z dostępem do internetu więc teraz powstanie jedna zbiorcza.


Dzień 1


Wszystko zaczęło się od krótkiego pobytu na koncercie Fisz Emade Tworzywo, których widziałem już kilka razy. Fisz jak zwykle wspaniały.  Załapałem się nawet na Narkotyk, ale niestety nie na Sznurowadła. Niestety nie było mi dane zostać za długo bo musiałem biec na występ formacji z Czech o nazwie Dva. Ja ich osobiście znam najlepiej jako autorów ścieżki dźwiękowej do gdy Botonicula, która swoją drogą dobra jest godna polecenia. Sam występ lekko mnie zaskoczył. Na scenie Pan z Panią przygrywający na instrumentach coś niezwykle pociesznego i miłego. Pani za to robiła dziwne i śmieszne miny, co razem z jej ruchami scenicznymi tworzyło strasznie radosny klimat. Jednak tutaj też zabawiłem jakoś z 30 minut bo było trzeba znowu biec na The Kills, których nie słucham i kompletnie nie znam. Jednak chciałem zobaczyć i jakoś nawet teraz nie pamiętam jak było, co chyba samo mówi za siebie. Następny był w kolejce Yeasayer, którego tym razem posłuchałem trochę przed wyjazdem i spodziewałem się nastrojowego koncertu. Taki też dostałem, ale jakoś specjalnie nie umiał mnie porwać więc olałem sprawę i pobiegłem na moją ukochaną Bjork. Był to już drugi raz, gdy ją widziałem i znowu było wspaniale. Sporo kawałków z ostatniej płyty Biophilia przeplatanych starszymi klasykami. Ogólnie cały koncert niezwykle nastrojowy, co nie przeszkadzało, aby czasem potańczyć np. przy Crystalline gdzie pod koniec kawałka na scenie i przed nią zapanowało istne szaleństwo tańczenia. Były oczywiście również Joga, All is Full of Love, Pluto i Pogan Poetry. Wizualizacje miała ogólnie związane z przyrodą, co mi się bardzo podobało. Miała również podwieszoną olbrzymią cewkę tworzącą prąd podwieszoną na scenie. Co w połączeniu z odpowiednimi wizualizacjami dawało świetny efekt. Następnie widziałem The Ting Tings przy których się trochę pobujałem i spędziłem dobrze czas. Jednak ich twórczości też nie znam w sumie więc nic więcej nie napiszę, ale koncert się podobał. Na sam koniec był przewidziany Orbital którego z olbrzymim żalem niestety odpuściłem. Byłem już tak padnięty po podróży, że zasypiałem na stojąco, a do koncertu miałem jeszcze ponad godzinę czekania.


Dzień 2


Ten dzień zaczął się od występu Dry the River którzy jak dla mnie dali jeden z najlepszych koncertów na całym feście. Na płycie są raczej spokojni i tak powiedziałbym lekko rockowi. Na koncercie natomiast stworzyli wspaniały klimat grając kawałki dalej spokojnie i nastrojowo, ale każdy z nich kończąc improwizacją jak dla mnie zmierzającą w kierunku metalu. Ze wspaniałym oświetleniem hałas, który płynął ze sceny robił piorunujące wrażenie. Miłe również było jak zespół ze sceny szczerze dziękował za przyjście na ten koncert i chyba naprawdę nie spodziewali się aż tylu osób, co też kilka razy przyznali. Następnie udałem się na eksperyment panów Pendereckiego/greenwood, który był dość dziwny. Bardzo mnie rozwalił tekst pana Pendereckiego, który w przerwie między kawałkami przyznał, że w sumie następny kawałek jaki zaraz poleci to powstał w zakładzie psychiatrycznym gdzie pacjentom puszczał swoją muzykę i rejestrował ich zachowanie. Sam koncert brzmiał jak ścieżka dźwiękowa jakiegoś horroru, co przy całym miasteczku festiwalowym skąpanym we mgle tworzyło bardzo ciekawy efekt. Jednak po jakiś 30 minutach miałem już dość i podziękowałem. Następnym występem, na który trafiłem przypadkiem, był Major Lazer. Kapelka, której w ogóle nie znam, poleciły mi ją jakieś dwie dziewczyny w kolejce po piwo, ale przez pierwsze pół godziny wytańczyłem się jak wariat co okazało się świetną wprawką przed gwiazdą dnia, czyli Justice. Panowie grali kawałki ze swoich dwóch płyt, łącząc ze sobą różne utwory i tworząc totalnie taneczną muzykę. Był Stress, Civilization, On' n' On, D.A.N.C.E., phantom pt. 2, a kawałek We Are Your Friends został hymnem całego festiwalu. Jeszcze chyba nigdy nie widziałem, aby tak dużo osób na raz tak świetnie się bawiło. Muzyka jaką zaprezentowali wraz z oświetleniem i wizualami stworzyło moim zdaniem jeden z najlepszych koncertów imprezy.


Dzień 3


Tego dnia widziałem już po raz kolejny Bloc Party wraz z Franz Ferdinand ale jakoś specjalnie mnie nie poniosło. Co prawda przy tym drugim nawet troszkę potańczyłem ale jakoś bez specjalnego szaleństwa. Dwie kapele, sprawnie występujące, ale nic specjalnego. Jak dla mnie idealnie nadają się na przerywniki festiwalowe w oczekiwaniu na coś lepszego, czym tego dnia był występ M83. Na płytach są raczej spokojni i nastrojowi. Na koncercie za to dalej bardzo nastrojowo, ale równocześnie jakoś tak wzniośle, znacznie bardziej tanecznie i z wspaniałym oświetleniem. Wszystko to stworzyło niesamowity klimat co było świetnie widać po publiczności, która bawiła się w najlepsze. Jeden z tych koncertów, który zapamiętam na bardzo długo. Mistrzostwo świata i mam już ochotę pojechać na ich kolejny występ gdzieś w niedalekiej przyszłości. Na sam koniec zobaczyłem fragment The Cardigans. Nigdy ich nie słuchałem, kojarzę kilka tylko kawałków, ale jak byłem to zagrali akurat My Favourite Game i Lovefool więc potańczyłem i poszedłem spać.


Dzień 4


Ostatniego dnia widziałem w sumie tylko trzy koncerty w całości. Pierwszym były Świetliki na który sam chciałem jakość iść po mimo tego, że nigdy ich nie słuchałem. Świetna sprawa z wspaniałym wokalistą w postaci Marcina Świetlickiego. Bardzo charyzmatyczna postać dużo mówiąca między kawałkami, ale mądrze i zabawnie co tworzyło miły klimat i jakby więź relacji między tymi na scenie, a przed nią. Dobry koncert, który zachęcił mnie do zapoznania się z poezją Świetlickiego i dokonaniami zespołu. Następnie dosłownie na dwa kawałki zostałem na Bat for Lashes tylko dlatego aby pędzić przez całe miasteczko festiwalowe (swoją drogą jestem ciekaw jaka jest odległość między główną sceną a namiotem) na jeden z najbardziej oczekiwanych przeze mnie koncertów, czyli The Mars Volta. Koncert, który okazał się dla mnie największym zawodem całej imprezy. Panowie na scenie coś tam grali, ale raczej tworzyli hałas, który z poprzednich płyt niezwykle mi się podobał, natomiast teraz jest ciężko strawny. Dodatkowo wokalista rzucał co chwila niewybrednymi żartami i zachowywał się jak rozkapryszana gwiazda co naprawdę ciężko się oglądało. Tak bardzo się zawiodłem, że nawet nie zostałem do końca koncertu. Jednak następny w kolejce był The XX, którzy bez dyskusji dali najlepszy koncert imprezy. Na płytach są bardzo klimatyczni i spokojni, co na scenie świetnie się sprawdziło. Całą strona wizualna bardzo kojarzyła mi się z występem Sigur Ross, który miałem okazję widzieć klika już ładnych lat temu na tej samej scenie. The XX zagrał w większości kawałki ze swojej jedynej płyty i chyba z 5 nowych co bardzo dobrze zapowiada nową płytę na którą i tak już czekam z niecierpliwością. Dali tak piękny, nastrojowy i przepełniony uczuciami koncert, że aż trudno to opisać. Zostanie na bardzo długo w mojej pamięci.


Co do samego festiwalu to niestety miałem pecha i padało praktycznie każdego dnia, jednak na szczęście tylko jakoś nad ranem gdy byłem już w namiocie. Organizacja całej imprezy taka sobie moim zdaniem, bo pryszniców było dość mało, z zimną wodą i totalnie brudnych z powodu wszechogarniającego błota. Do pryszniców z ciepłą wodą, które były płatne 3 zł była tak olbrzymia kolejka, że podziękowałem. Dodatkowym minusem był zakaz wnoszenia piwa i jedzenia pod scenę, że tak się wyrażę, co zmuszało do wyboru koncertu, albo gastronomi. Dodatkowo pole namiotowe uzmysłowiło mi, że ja jestem chyba mizantropem, bo ludzie doprowadzają mnie do szału, a w szczególności pijani, na polu namiotowym w okolicach 4 rano. Poza tym wszystko było ok. Kapele zaczynały grać punktualnie, świetnie były nagłośnione i prezentowane ze sceny. Miałem bardzo miłe towarzystwo więc w sumie wszystko ok. Nie okłamujmy się i tak jechałem tam tylko dla muzyki, a to wyszło wspaniale w większości.


niedziela, 8 lipca 2012

#151 cotygodniowa zeszytówka #10

Dziś z racji mojego urlopu i braku możliwości korzystania z internetu zeszytówka dość krótka. Jednak co najważniejsze, to jest i to cały czas regularnie, co bardzo mnie cieszy.



Swamp Thing #8, DC Comics

scenariusz: Scott Snyder, rysunki: Yanick Paquette i Marco Rudy

Najpierw widzimy jak The Rot szaleje po prawie całych stanach USA i niszczy wszystko co napotka na swej drodze. Atakuje ludzi za pomocą wynaturzonej armii i powiększa coraz bardziej swoje terytorium. Następnie obserwujemy Swamp Thinga, który leci do siedziby The Rot aby odzyskać Abigail Arcane z rąk Sethe. Wszystko kończy się wielką potyczką z trochę przewidywalnym zakończeniem, co nie zmienia faktu, że to nadal dobra seria. Spodobał mi się fragment kiedy Alec leci ku swemu przeznaczeniu i opisuje wszelkie przemiany jakie w nim zachodzą. Jak z jednej strony dalej czuje się człowiekiem, jednak z drugiej zauważa jak cała moc przyrody przechodzi przez jego ciało. Jak dziwne jest dla niego, że czuje się człowiekiem, a jak spogląda na siebie to widzi obcą formę życia.


Spaceman #5, Vertigo Comics


scenariusz: Brian Azzarello, rysunki: Eduardo Risso

Spaceman wpada w zasadzkę zastawioną przez swoją wirtualną dziewczynę i jej kompanów. Na szczęście udaje mu się zbiec wraz z Tarą, ale na jego nieszczęście wszystko to filmuje ekipa internetowego programu. Z tego powodu nasz bohater staje się najbardziej poszukiwanym w mieście osobnikiem. Jakby tego było mało na trop naszych bohaterów wpada łowca głów. Oczywiście poznajemy również dalsze losy wyprawy w kosmos i odkrycia tam złota, co niestety nie skończyło się za dobrze dla naszego bohatera. Znowu jakby seria ruszyła trochę do przodu, lecz nadal jakoś nie mogę się do niej przekonać. Niby wszystko jest, bo i w sumie ciekawa fabuła, interesujący bohaterowie, akcja. Jednak pomimo tego wszystkiego ciągle mi coś zgrzyta i tak czytam tą serię tylko po to, aby skończyć, bo teraz to już mi jest głupio ją przerwać.