czwartek, 30 października 2014

#357 Daredevil Ultimate Collection Vol.3, scen. Brian Michael Bendis, rys. Alex Maleev

IMG_20141027_192443Wreszcie udało mi się przeczytać ostatni z tomów z przygodami Daredevila tworzony przez zasłużony duet dla tej postaci, czyli Bendisa i Maleev'a. Ku mojemu zdziwieniu zajęło mi to znacznie mniej czasu niż przy poprzednich dwóch tomach, co dobrze zwiastuje kolejnym częściom. Oby tak było.


Wracając jednak do samego wydania zbiorczego. Zawiera ono trzy większe opowieści, których przewodnim tematem jest ujawnienie prawdziwej tożsamości Śmiałka i przez to doprowadzenie do jego upadku. Zostało to zawarte w oryginalnie wydanych zeszytach Daredevil #66-81. Ponadto dostajemy opowieść What If Karen Page Had Lived? oraz Ultimate Marvel Team Up #6-8, które dla mnie są totalną porażką. Jednak o tym trochę później.


Jak widać, jest co czytać i w sumie każda kolejna opowieść jest coraz lepsza. Najpierw poznajemy losy Alexandra Bont'a, miejscowego bosa świata przestępczego za czasów początków działalności głównego bohatera. Oczywiście Matt nie mógł pozwolić mu na zbyt długie rządy i wysłał go za kratki, dzięki czemu zyskał kolejnego potężnego wroga. Gdy ten wychodzi na wolność po wielu latach odsiadki, jako stary człowiek, przystępuje do planu mającego na celu zdemaskowanie prawdziwej tożsamości Daredevila. Najbardziej urzekła mnie w tej historii jej forma. Całość została opowiedziana dwutorowo. Z jednej strony jest teraźniejszość, w której Bont wraz z Gladiatorem pastwią się nad głównym bohaterem. Z drugiej strony są wspomnienia Alexandra i jego dni chwały kiedy piął się po szczeblach kariery przestępczej i kolejne IMG_20141027_192633spotkania z Murdock'iem. Przeszłość, od strony graficznej została wystylizowana na odpowiednie czasy. Zaczynając od czarno białych rysunków, przechodząc przez pierwsze kolory z żółtym strojem Daredevila, a kończąc na mroku i dusznym klimacie jaki serwuje czytelnikom Maleev od samego początku tego runu.


Następnie scenarzysta zaprezentował czytelnikom dekalog Śmiałka w pięciu odsłonach. Czyli odwiedziny na spotkaniu terapeutycznym dla ludzi dotkniętymi poniekąd działaniami Daredevila prowadzonym w pobliskim kościele. Opowieść poprzedzona wspaniałymi okładkami i niestety z trochę słabszym zakończeniem. Jednak cała fabuła przybliża nam przeplatające się wzajemnie losy kilku postaci. Młodej kobiety spędzającej swe życie jako ozdoba ramienia miejskiego mafiosa, a następnie będąc świadkiem sytuacji kiedy to Matt ogłosił się Kingpinem Hell's Kitchen. Młodego mężczyzny, który stara się pomóc swojemu odsiadującemu wyrok ojcu. Kobiety, która nie zdawała sobie sprawy, iż jej małżonek jest masowym mordercą i dodatkowo skrywał pewien sekret. Samotnej matki, której ukochana córka popełnia samobójstwo po tym, jak została zakładniczką w napadzie na bank. Z pewnością warto zwrócić w tych kilku numerach uwagę jak ciekawie została zaprezentowana postać Daredevila. Każda z osób dzieląca się swoimi odczuciami skupia się na innym aspekcie tej postaci budując coraz bardziej jego legendę. Dodatkowo opowieści te w ciekawy sposób łączą się wzajemnie tworząc dość spory konflikt między uczestnikami terapii i tym samym doprowadzając do wielkiego finału. Tutaj niestety następuje moment kiedy cała ta opowieść traci swój urok. Nie kupuję rozwiązania jakie pojawia się na końcu i pomimo tego, że jest to opowieść o superbohaterach to postać małego demona po prostu tutaj nie pasuje. Niszcząc cały misternie zbudowany klimat.


IMG_20141027_192839Trzecią i zarazem najlepszą częścią tego tomu jest opowieść wielkiego przekrętu Wilsona Fiska. Dzięki szwindlowi chce uniknąć wieloletniej odsiadki. Plan polega na sprzedaniu wymiarowi sprawiedliwości prawdziwej tożsamości Daredevila w postaci tajemniczych akt zawierających całą wiedzę jaką posiada on na temat swego największego wroga. To co dzieje się potem to misternie uknuty plan w sześciu aktach, który z każdą kolejną stroną trzyma coraz bardziej w napięciu. Wszyscy starają się jak najszybciej dotrzeć i zachować dla własnych celów tajemnicze akta. Pojawia się Bullseye, Elektra, White Tiger w nowej odsłonie, Iron Fist, Luke Cage, czy organizacja The Hend. Całość komplikuje się w bardzo szybkim tempie, a kończy na sali sądowej. Gdzieś po drodze zahaczając o Night Nurse i jej oddział szpitalny dla trykociarzy. Całość została misternie uknuta i poprowadzona w niezwykle wciągający sposób. Do samego końca nie można być niczego pewnym, kilka razy następuje wiele zmieniających zwrotów akcji. Opowieść jest na tyle barwna aby pomieści zarówno kilka bardzo widowiskowych scen akcji jak również żmudne, powolne, ale niezwykle pasjonujące śledztwo prowadzące do wielkiego finału. Warto zwrócić uwagę na to, jak cała ta sytuacja wpływa na Matta i jego życie prywatne. Wszystko spotyka go w momencie kiedy wychodzi na prostą, wraca do żony i postanawia wieść spokojne życie. Oczywiście tak szybko jak pojawił się ten plan, tak samo szybko upadł, z pomocą przychodzi kilku przyjaciół, którzy są w stanie zrobić naprawdę wiele. Cieszy mnie również moment w którym Bendis zwraca uwagę na amerykańskie sądownictwo, które jest totalnie nieprzystosowane do sytuacji w której ma osądzić bohatera bezsprzecznie winnego. W momencie kiedy ręczą za niego inni super bohaterowie i składają zeznania potwierdzające jego wielkie zasługi dla społeczeństwa i kraju. Dobrze jak w takiej opowieści o ludziach chodzących w głupich przebraniach i walących się po pyskach z sobie podobnymi, twórcy starają się spojrzeć jakość szerzej na cały temat z różnych punktów widzenia.


Jak dla mnie cały tom mógłby się spokojnie zakończyć w tym miejscu odchodząc w blasku chwały. Jednak wydawnictwo postanowiło nabić jeszcze kilka stron. O ile alternatywna opowieść w której Karen Page żyje i wszystko zależało od kilku centymetrów w lewo lub w prawo jest nawet ok. Chociaż mam wrażenie jakbym czytał po raz kolejny to samo, to w interesujący sposób podchodzi do tematu. Niestety trzy numery Ultimate Marvel Team Up #6-8 moim zdaniem są kompletnie zbędne i dodane na siłę. Dzięki nim po raz kolejny czytelnik poznaje origin Punishera, w który na siłę został wpleciony niewidomy adwokat i głupkowaty Spider-Man. Jeden jak zawsze zabija przestępców, drugi stara mu się przemówić do rozsądku i powstrzymać, a trzeci pojawia się w tle z durnymi żartami. Dodatkowo całość została koszmarnie i w wielu miejscach nieczytelnie narysowana, co tylko uwypukla jak bardzo marny jest to twór.


Wiele dobrego słyszałem o efekcie wspólnej pracy panów Bendisa i Maleeva. Równocześnie zawsze miałem jakąś dziwną sympatię do głównego bohatera pomimo tego, że praktycznie nie znałem jego przygód. Jakiś czas temu postanowiłem to zmienić i zacząłem swoją przygodę właśnie od tomów zbierających historie tego duetu. Po lekturze mogę bez wątpienia potwierdzić, że jest to świetna pozycja. Ma oczywiście swoje słabsze momenty, ale jako całość w pełni zasługuje na wszelkie dobre słowa jakie można przeczytać w wielu miejscach w sieci. Bardzo dobra, przemyślana i ciekawa fabuła. Mroczny, gęsty i idealnie pasujący klimat. Złożone, wielobarwne postacie przedstawione z szerszego punktu widzenia. To wszystko sprawia, że od samego komiksu naprawdę trudno jest się oderwać. Teraz w kolejce przede mną czekają kolejne tomy w wykonaniu Brubarkera i Larka na które patrzę z wielkim optymizmem.


[gallery link="file" ids="3500,3501,3502,3503,3504,3505"]

niedziela, 26 października 2014

#356 cotygodniowa zeszytówka #130

Aquaman (2011-) 035Aquaman #35, DC comics,

scenariusz: Jeff Parker, rysunki: Paul Palletier


Po raz kolej na łamach tej serii rozpoczyna się większa opowieść i ku mojemu zdziwieniu dzieje się to w dość interesujący sposób. Arthur robi przyjacielski gest w kierunku doktora Shina zapraszając go do podwodnego miasta i daje mu dostęp do całej wiedzy zgromadzonej przez jego mieszkańców. Dodatkowo w dość zaskakujący sposób radzi sobie z buntownikami próbującymi obalić jego rządy, a aktualnie przebywający w więzieniu. Nie skazuje ich na śmierć, czego domagała się rada starszych. W zamian za to wygnał ich ze swego królestwa i ukierunkował ich ku nowej drodze postępowania. Dzięki temu Aquaman ukazał się jako mądry król, który co prawda słucha rad swoich doradców, ale decyzje podejmuje sam. Takie jakie uważa za słuszne. Jednak najciekawsze zdarza się oczywiście na końcu tego numeru. Takie prawo rynku. Dzięki odkryciu profesora Shina i Evansa wychodzi na jaw interesujący fakt z dość niedawnej przeszłości głównego bohatera. Jednak już teraz można z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że będzie on miał duży wpływ na całą jego przyszłość. Całość zapowiada się naprawdę dobrze, ale znając cały ten run mam obawy, że wyjdzie jak zawsze i na końcu twórcy dają ciała.


Starlight 006Starlight #6, Image Comics

scenariusz: Mark Millar, rysunki: Goran Parlov

Mark Millar właśnie zakończył najlepszą przygodowo rozrywkową serię tego roku. Jakby tego było mało, uczynił to w doskonały sposób sprawiając tym samym, że jej brak będzie jeszcze bardziej odczuwalny. Po pierwsze świadczy o tym fabuła. Z początku mówiąca o starości, samotności i przemijaniu z lekka w poważny, prawdziwy i mądry sposób. Następnie, za pomocą wyprawy w kosmos głównego bohatera, cała opowieść zmienia się w cudowną awanturniczą przygodę z szybką, pełną akcji fabułą w duchu starych pulpowych filmów SF w rodzaju Flash Gordona lub Forbiden Planet. Dodatkowo historia ta jest bardzo dobrze przemyślana od samego początku i tak naprawdę ani jeden jej fragment nie jest zbyteczny. Co świetnie widać w końcowej walce pomiędzy Duke'iem a złym Kingfisherem, gdzie zostają wykorzystane elementy otoczenia poznane przez czytelnika kilka numerów przedtem. Po drugie - strona wizualna komiksu. Oddająca w każdym kadrze hołd starym książką i filmom z gatunku SF. Design statków kosmicznych, obcisłych strojów bohaterów z ich wysokimi kozakami u mężczyzn i pół nagich kobiet w zwiewnych sukienkach. Wygląd obcych planet z całą ich fauną i florą. Broni wyglądających jak kwadratowe fazery ze Star Treka, magnetyczne rękawice Kingfishera i wszelkiego żelastwa służącego do walki w zwarciu. Wszystko to przypomina nasze wyobrażenia sprzed jakiś pięćdziesięciu lat kiedy jeszcze myśleliśmy, że w 2014 roku będziemy już zamieszkiwać obce planety i latać po kosmosie w sposób przypominające dzisiejsze podróże samochodem.  Jednak najwspanialsza w tym wszystkim jest czysta frajda towarzysząca nam podczas lektury. Główny bohater, którego nie da się nie lubić od samego początku rzucający co rusz jakimś świetnym one linerem. Jego niesamowite przygody pełne zaskakujących zwrotów akcji i mądre zakończenie dające trochę do myślenia. Nie wiem jeszcze kiedy ukarze się wydanie zbiorcze tej serii, ale z pewnością trafi na moją półkę bo z pewnością jeszcze nie jeden raz powrócę na planetę Tantalus i jej mieszkańców.


Samurai Jack 013Samurai Jack #13, IDW Publishing

scenariusz: Jim Zub,  rysunki: Andy Suriano

Samurai Jack zawsze pewnie czuł się samotny w nie swojej linii czasowej do której został wrzucony przez złego Aku. Teraz jednak gdy utracił najcenniejszą rzecz jaką posiadał i dodatkowo stał się najbardziej poszukiwanym człowiekiem, to uczucie musiało się mocno nasilić. Główny bohater z długą zaniedbaną brodą, łachmanach i prawie bezbronny musi się ukrywać przed każdym obcym. Co z pewnością nie jest łatwe zważając na fakt, że na każdej ścianie wisi jego list gończy, a z telebimów nadawany jest komunikat o jego poszukiwaniach. Dlatego nigdy nie wiadomo, która z napotkanych osób w mig nie okaże się łowcą głów szukającym szybkiego zarobku. Jednak pomimo tak ciężkich czasów dla Jacka, gdzieś jest nadzieja na odwrócenie losu. Trzynasty numer tej serii to kolejny dobry komiks z ciekawą fabułą. Mi najbardziej spodobał się moment kiedy, samurai wspomina historię swego ojca i tego jak posiadł w swe władanie magiczny miecz. Najpierw retrospekcja, a potem prawie to samo spotyka głównego bohatera. Ciekawie te dwie opowieści współgrają graficznie ze sobą i płynnie przechodzą jedna w drugą. Taką wisienką na torcie jest dla mnie żart w postaci nagrody za głowę samuraja ufundowana przez Aku. Tak bardzo w klimacie tego szalonego i przezabawnego czarnoksiężnika. Znowu rozbawił mnie po raz kolejny.


Deadpool-032-(2014)Deadpool #32, Marvel

scenariusz: Gerry Duggan oraz Brian Posehn, rysunki: John Lucas

Po lekturze tego numeru mam wrażenie jakby twórcy na chwilę odpuścili sobie humor oraz ciągłe robienie sobie jaj z wszystkiego w około i chcieli stworzyć bardziej poważną historię. Deadpool dociera w końcu do swojego krewniaka, jeszcze do niedawna przednim skrzętnie ukrywanego. Widać ile sprawia mu to trudności. Nie potrafi się przyznać kim tak naprawdę jest i zamiast tego woli odgrywać rolę bohatera ratującego osobę w potrzebie. Cieszy mnie taka zmiana zaserwowana przez scenarzystów. Wade wypada w tej roli nawet całkiem wiarygodnie. Cała sytuacja mocno go przerasta i jak zawsze posiłkuje się żartami, zamiast być po prostu szczerym. Jednak z drugiej strony od razu włącza się u niego lojalność i troska o krewnego. Zrobi absolutnie wszystko, aby mu pomóc i go uratować. Poza tym jak zawsze w tej serii. Sporo akcji, kilka żartów takich sobie. Dazzler połączyła siły wraz z żoną Deadpoola Shiklah w walce przeciwko wampirom. Co oczywiście znacząco zwiększyło ilość czerwonego koloru na stronach. Ogólnie całkiem przyjemna rozrywka po którą śmiało można sięgnąć.


 

piątek, 24 października 2014

#355 Adventure Time po polsku!

AdventureTime_v1_TPB_2Musiałem o tym napisać, bo tak naprawdę i tak nic lepszego już dziś nie usłyszycie. Dzięki wydawnictwu Studio JG 30 października ukarze się pierwszy tom Adventure Time po polsku! Sam wiele razy pisałem o tym, że to świetna seria i któreś z naszych rodzimych wydawnictw mogłoby się nią zainteresować. Jak można przeczytać na stronie wydawnictwa:


W ramach cyklu wydawniczego Adventure Time, nakładem wydawnictwa Studio JG ukazywać się będą następujące publikacje:


➤ Adventure Time w wydaniach albumowych
➤ Adventure Time - Powieść Graficzna
➤ Adventure Time - Sugary Shorts

Koszt jednego albumu to 29,99 zł, publikacje będą ukazywać się w trybie dwumiesięcznym, dostępne będą w sieciach sklepów Empik, Yatta.pl oraz w wybranych księgarniach na terenie całego kraju.

Już teraz na Yatta.pl można zamawiać prenumeratę na całość serii lub wybrane tomy.

Cykl wydawniczy zakłada wydania w następującej kolejności:
➤ Adventure Time - album #1
➤ Adventure Time - album #2
➤ Adventure Time - Powieść Graficzna #1
➤ Adventure Time - Powieść Sugary Shorts #1
➤ Adventure Time - album #3
➤ Adventure Time - Powieść Graficzna #2
➤ Adventure Time - album #4
➤ Adventure Time - Powieść Graficzna #3

Warto zwrócić uwagę na bardzo dobrą cenę poszczególnych tomów biorąc pod uwagę, że każde wydanie zbiorcze to ponad setka stron przygód dwójki przyjaciół. Dodatkowo każda z historii zawartych w tych tomach to naprawdę świetna zabawa za każdym razem propagująca takie wartości jak: przyjaźń, niesienie pomocy potrzebującym, dobra zabawa, co czyni z niej idealną pozycję dla młodszych czytelników. Każdy starszy fan komiksów sam również znajdzie wiele treści skierowanych specjalnie dla niego, dzięki czemu mile spędzi czas podczas lektury. Równocześnie będzie posiadał dobrą pozycję do edukacji przyszłego pokolenia czytelników opowieści obrazkowych. Gorąco poleca.



wtorek, 21 października 2014

#354 Cliker Heroes. W poszukiwaniu sensu.

Kładąc się wieczorem do łóżka miałem mocne postanowienie, aby nadchodzący dzień spędzić jakoś bardziej produktywnie. Co prawda zdawałem sobie sprawę z tego, że to sobota więc jakoś pracować nie miałem zamiaru. Jednak nie chciałem go też całego spędzić durnie klikając w kolejne zakładki w przeglądarce. Jednak ten mój misterny plan po części spalił na panewce z powodu jednej, bezsensownej gry Clicker Heroes.


Cała zabawa polega na absurdalnym klikaniu w potwory, które umierając dają monety za, które odblokowujemy kolejne bonusy do naszego herosa. Jednak, co ciekawe, po wykupieniu sobie towarzysza podróży, klikanie staje się zbędne, bo robią to za nas nasi kamraci. Wszystko odbywa się automatycznie, dzięki czemu wystarczy zajrzeć np. co godzinkę do gry, aby rozdysponować nagromadzoną walutę na kolejne wspaniałe ulepszenia i przejść na kilka poziomów dalej co skutkuje większymi wypłatami.


Nie mam pretensji do siebie, bo w ramach eksperymentu, świadomie marnowałem czas na tą pozycję. Byłem po prostu ciekaw czy dalej coś się zmienia? Może pojawia się jakieś wyzwanie? Po prawie 14 godzinach wszelkie moje wątpliwości zostały rozwiane. Mianowicie nie zmienia się nic. Nie da się zginąć, więc kompletnie nie trzeba się przejmować tym, że gra leci sobie w tle i w sumie sama się przechodzi. My w tym czasie możemy obejrzeć film, pójść na spacer lub zrobić na cokolwiek mamy ochotę. Są jakieś osiągnięcia, ale one co prawda, prędzej czy później nabijają się same. Jedynym, niby wyzwaniem jest co pięć poziomów walka z bossem. Mamy na jego pokonanie tylko 30 sekund. Jednak w rzeczywistości nic to nie zmienia. Jak już wspomniałem i tak nie da się tutaj zginąć. Więc jeśli nie uda się nam go pokonać, po prostu zaczynamy walkę z nim od nowa i tak aż do znudzenia.


Wszystko to skłoniło mnie do chwili zadumy i zacząłem się zastanawiać, po co w ogóle coś takiego powstaje. Przecież ktoś musiał poświęcić na to swój czas, który z pewnością mógł wykorzystać znacznie lepiej. Po co komu gra która przechodzi się sama? Zdaję sobie sprawę, ze wiele wychodzących gier aktualnie również ma ten sam problem, ale tam jest przynajmniej jakaś fabuła. Wtedy można taki produkt potraktować jako pewną formę interaktywnego filmu. Tutaj z kolei nie ma nic poza wyskakującymi cyferkami. W pewnym momencie pomyślałem, że może ta strona ma w jakiś sposób zarabiać na siebie. Więc wyłączyłem na niej blokowanie reklam. Lecz ku mojemu zdziwieniu żadnej nie znalazłem po za linkiem do sklepu z gadżetami związanymi z tym tytułem. Który swoją drogą widoczny jest zawsze na stronie. Tylko nie mieści mi się w głowie, aby ktokolwiek chciał mieć koszulkę lub kubek związany z tym tytułem. W związku z tym wszystkim co napisałem powyżej nie przychodzi mi już żaden sensowny powód dla którego mogła powstać ta niby gra. Dla mnie jest to bezsensowne i głupie marnowanie czasu przez każdego kto miał styczność z tym tytułem.

niedziela, 19 października 2014

#353 cotygodniowa zeszytówka #129

RatQueens_03Rat Queens #3, Image Comics

scenariusz: Kurtis J. Wiebe, rysunki: Roc Upchurch

Jestem zaskoczony jak pozytywnie zmieniła się ta seria w obrębie tylko tych trzech numerów. Fabuła rozwija się w interesujący sposób i dość szybko gna przed siebie. Nasze urocze łowczynie przygód otrzymują poszlakę, kto może stać za próbą ich zabicia i od razu postanawiają to sprawdzić. Jednak już na miejscu okazuje się, że to ślepa uliczka. Mimo to kilka stron dalej już się wszystko wyjaśnia dzięki czemu w następnym numerze, zapewne dojdzie do wielkiego pojedynku. Poza tym bardzo umiejętnie zostały wplecione, a w sumie tylko zasygnalizowane dwa kolejne wątki. Tym razem będą one dotyczyć prywatnego życia złodziejki Betty oraz kobiety krasnolud Violet. Z czego ten drugi wydaje mi się bardziej interesujący. Poza tym zniknęły gdzieś rynsztokowe żarty, no i przemocy też nie było. O ile tego pierwszego mi nie brak, tak z tym drugim pewnie twórcy nadrobią w kolejnym numerze. Podsumowując seria ta z numeru na numer robi się znacznie lepsza i bardziej dojrzała. Co prawda nadal jest to czysta zabawa konwencją, ale podczas lektury pierwszego numeru miałem wrażenie, że wszystkie te przekleństwa, durne żarty i krew są robione pod nastolatków. Teraz gdy w dużej mierze autorzy się tego pozbyli na pierwszy plan wysuwa się fajna, lekka fabuła i ciekawe relacje bohaterów. Dobrze się stało, że nie zrezygnowałem z tej serii po pierwszym numerze. Ominęło by mnie coś całkiem przyjemnego.


Deadpool-031-(2014)Deadpool #31, Marvel

scenariusz: Gerry Duggan oraz Brian Posehn, rysunki: John Lucas


Deadpool i Dazzler tworzą razem wspaniały zespół do beztroskiego wyżynania wampirów. Dodatkowo główny bohater dzięki, nazwijmy to silnej perswazji podczas przesłuchania, otrzymał adres głównej siedziby krwiopijców. Co z kolei musiało się zakończyć kolejną beztroską rzezią. Wszystko to jest takie lekkie i nawet zabawne. Jednak najlepszą częścią tego numeru jest, odbywające się gdzieś na drugim końcu USA, dochodzenie agentki Preston w sprawie zaginionego członka rodziny Wade'a. Wszystko zaczyna się standardowo od kilku pytań i w następstwie tego próby ucieczki dwójki zamieszanej w całą sprawę. Jednak na drodze do ich szczęścia staje zamaskowana gruba odzianych w biel żołnierzy. To co dzieje się potem to istne szaleństwo. Latają głowy, odpadają kończyny, ludzie dostają tak mocne kopy, że eksplodują pod ich wpływem. Ogólnie mówiąc dużo czerwieni znajduje się na każdej stronie. Jednak motyw z wanną totalnie mnie rozwalił. Nie zdawałem sobie sprawy jak niebezpieczne narzędzie posiadam w domu. Wszystko to razem wzięte tworzy interesujący wstęp do dalszej opowieści o zaginionej rodzinie głównego bohatera i chętnie sprawdzę następne numery, aby dowiedzieć się co z tego wynikło.


Adventure Time 032Adventure Time #32, KaBOOM! Studios

scenariusz: Ryan North, Kat Leyh, rysunki: Shelli Paroline, Braden Lamb, Kat Leyh,

Starcie z The Mnemonoid'em trwa w najlepsze! Co niestety nie jest takie proste. Jak zwyciężyć z kimś o kim istnieniu nawet nie zdajesz sobie sprawy? Pojedynek nie jest łatwy. Przeciwnik robi wszystko, aby nikt go nie pamiętał i właśnie te luki w pamięci są najciekawszym fragmentem tego numeru. Stają się one ciekawym pretekstem do pokazania zmian jakie zaszły przez ten cały czas w krainie Ooo. Dzięki temu czytelnik ma okazję zobaczyć co powstało z przyjaźni pomiędzy PB i Marceline. Jak zmieniło się śniadaniowe królestwo lub co słychać u królewien czterech żywiołów. Swoją drogą notka o królewnie piaskowego królestwa mnie zabiła. Dobrym rozwiązaniem okazało się również wyjaśnienie przez PB Finowi jej teorii na temat jego problemów z pamięcią za pomocą osobnego komiksu stworzonego przez nią i jej wampirzą przyjaciółkę. Opowieść wtedy nabiera trochę innego tonu, a komentarze z poza kadru na temat powstawania tego komiksu są przezabawne. Jednak to wszystko nic w porównaniu z zakończeniem całego numeru, które przesuwa całą akcję znowu do przodu. Ciekawe jak tym razem wybrną z tego twórcy, bo przecież cała ta seria zawsze była historią małego chłopca, a nie całkowitego przeciwieństwa tego. W numerze tym znajduje się również drugi komiks skupiający się na problemie tajemniczej czerwonej kropki, która bardzo szybko powiększa swój rozmiar i zagraża istnieniu Candy Kingdom. Na pomoc PB znowu przychodzi wampirza księżniczka, która ma za zadanie nakłonić swoich pobratymców do pomocy. Jej dyplomatyczne umiejętności to kolejna porcja świetnej zabawy płynącej z lektury. Całość jak zawsze gorąco polecam.


Birthright 001Birthright #1, Image Comics


scenariusz: Joshua Williamson, rysunki: Andrei Bressan


Jak zmienić zwykłą opowieść o rodzinie w fantasy, a potem  z powrotem powrócić do rodzinnych tematów? Po lekturze tego komiksu wydaje się, że dość prosto. Na początek należy wysłać ojca z kilkuletnim synem do parku, gdzie mały gubi się w pobliskim lesie. Wtedy cała historia zmienia się w dramat o rozpadzie rodziny. Poszukiwaniu zaginionego syna i brata. Wzajemnym oskarżaniu się, niesamowitym bólu, problemach wychowawczych i rozpadzie małżeństwa. Jednak wszystko to kończy się dość szybko, wraz z pojawieniem się dziwnego człowieka wyglądającego jakby się zerwał z LARPu do D&D. Wtedy też komiks zmienia się w ciekawą opowieść o "tym jedynym i wybranym przez los". Wydawać by się mogło, że wszystko skończy się szczęśliwie i większość powinna być zadowolona. Jednak, jak zawsze w takich historia, jeden z bohaterów skrywa dość ciekawą tajemnicę, która dość mocno wszystko zmienia. Jakoś specjalnie nie czekałem na tą serię, ale nazwisko scenarzysty nie jest mi obce i skusiło mnie, aby sięgnąć po pierwszy numer. Teraz mogę stwierdzić, że całość wygląda interesująco i z pewnością sięgnę po kolejny numer. Ku mojemu zaskoczeniu połączenie dramatu rodzinnego ze smokami i ogrami wypada naprawdę dobrze i przykuwa do siebie od pierwszej strony.

niedziela, 12 października 2014

#352 cotygodniowa zeszytówka #128

RR-18Rachel Rising #17, Abstract Studio

scenariusz i rysunki: Terry Moore

Po raz kolejny cały zeszyt został skonstruowany na podstawie trzech oddzielnych historii, kolejno po sobie następujących. Dodatkowo każda kolejna z nich jest coraz bardziej zaskakująca, aż do wielkiego finału. Pierwsza z opowieści pokazuje Lilith powstającą po raz kolejny z popiołów. Podczas tego zajścia objawia się również Ma Malai, anioł śmierci, który nie chce zabrać naszej bohaterki z sobą na wieczny spoczynek. Wszyscy w końcu wiemy, że została przeklęta przez samego boga i nie może teraz umrzeć. Dlatego Lilith wpada na nowy, przerażający plan jak dostać się do nieba, a jego realizacja będzie makabryczna za pewne. Następna w kolei historia skupia się na postaci mojej ulubionej Zoe i opętanego księdza. Po tym jak dziewczynka zaszlachtowała kozła na podwórku za kościołem dwa numery wstecz, miejski duchowy pasterz wyjaśnił jej, że zrobiła bardzo dobrze. Przy okazji uświadomił ją jak bardzo jest wyjątkową osobą i posiada dar usuwania drapieżników z naszego świata. Dar ten oczywiście powinna rozwijać np. w opuszczonej świetlicy dla kleryków w miejscowym kościele, gdzie znajduje się nie używany prysznic i krew łatwo się zmywa. Naprawdę, wątek ten to istne szaleństwo, a nuż o imieniu Kuba dodaje tylko dodatkowego smaczku. Potem czytelnik poznaje dalsze postępy śledztwa detektywa Corpell'a który jest już świadom kto stoi za wszelkim złem w miasteczku. Tylko nie zdaje sobie jeszcze do końca dlaczego to wszystko się dzieje i w jak wielkim niebezpieczeństwie wszyscy się znajdują. Natomiast sam koniec to dwu stronicowa, w sumie niema scena, kompletnie wywracająca cały status quo tej serii. Czekam na rozwinięcie z niecierpliwością.


Ghosted 014Ghosted #14, Image Comics

scenariusz: Joshua Williamson, rysunki: Davide Gianfelice

Zeszyt ten od samego początku wrzuca czytelnika w wir szybkiej i dość brutalnej akcji. Co było do przewidzenia ponieważ jest bezpośrednią kontynuacją poprzedniego numeru. Trójka głównych bohaterów jest nadal na nielegalnym targowisku pełnego magicznych przedmiotów i musi stawić czoło bandzie harleyowców. Ciekawie zostało to wszystko zobrazowane w połączeniu z tekstem. W warstwie wizualnej widzimy płonący obiekt targowiska, strzelaniny, pożar i trupy rozrywane przez jednego ducha. Czyli bardzo dynamiczną sytuację, a tekst przy tym jest jego przeciwnością. Spokojne wspominanie pierwszej strzelaniny, w której uczestniczył Jackson i jego bardzo ciekawe wnioski wysnute z tego przeżycia.  Jednak sposób w jaki to wszystko się kończy mnie mocno zaskoczył i to nie do końca pozytywnie. Główny bohater został wtedy ukazany jak morderca bez cienia skrupułów. To moim zdaniem nie całkiem do niego pasuje. Po całym tym zamieszaniu główni bohaterowie otrzymują schronienie w mieszkaniu Dannego, które jest dość osobliwe i można by rzec z duszą. Jednak w momencie kiedy dowiaduje się on, że jego ojciec nie żyje zamienia się z przyjaciela we wroga. Zaprasza Jacksona wraz z jego towarzyszką do udziału w pewnym przedstawieniu, podczas którego czytelnik poznaje kilka interesujących faktów na temat działania świec z krwi niewinnych ludzi. Swoją drogą jest to również scena. w której można znaleźć błąd. Mianowicie w pewnym momencie przy głowie Niny magicznie pojawia się przyczepione pióro, którego nie ma od początku sceny. Ot taka ciekawostka. Jednak sam numer okazał się wciągającą i ciekawą lekturą sprawiającą, że ten miesiąc czekania może okazać się bardzo męczący.


Thief of Thieves 024Thief of Thieves #24,  Image Comics

scenariusz: Andy Diggle, rysunki: Shawn Martinbrough

Najlepszy złodziej miał niewyrównane rachunki z dwoma, nazwijmy to biznesmenami. Na łamach tego numeru jeden z nich będzie miał już czyste konto. Za to drugi zaskakuje i serwuje tym samym interesujące zakończenie czytelnikom. Pomiędzy tym wszystkim zostaje wyjaśnionych kilka dość ważnych dla fabuły i samego Redmond spraw. Chociażby sporego przekrętu, którego się dopuścił główny bohater w poprzednim numerze. Całość czyta się gładko i przyjemnie, a sama lektura wciąga od samego początku. Dodatkowo dzięki wyjaśnieniom wszystko układa się w logiczną całość i zmierza do wielkiego finału w kolejnym numerze.  Jednak mi najbardziej spodobała się scena, gdzie główny bohater przesłuchuje dwóch zakapiorów do wynajęcia. Przedstawia im sytuację w jakiej się znaleźli oraz dwa wyjścia z niej: ładne i brzydkie. Następnie przechodzi do przesłuchania z różnym skutkiem u poszczególnych bandytów. Scena ta świetnie wpisuje się w nowy obraz Redmonda. Twardziela, posiadającego zawsze świetny plan działania i przede wszystkim osoby która nie cofnie się przed niczym, gdy w grę wchodzi bezpieczeństwo jego rodziny.

czwartek, 9 października 2014

#351 subiektywnie o MFKiG 2014

Ostatni weekend spędziliśmy w Łodzi na Międzynarodowy Festiwalu Komiksu i Gier. Dokładnie pięć lat temu pojechałem tam pierwszy raz, a teraz udało się to powtórzyć. Długo się zastanawiałem jak podejść do tematu i podzielić się z wami swoimi odczuciami. W międzyczasie w sieci pojawiło się już kilka relacji z tego wydarzenia, a ja nie mam zamiaru powtarzać wszystkiego po nich. Skupię się, na tym co najbardziej mnie interesowało.


[gallery columns="6" link="file" ids="3427,3428,3429,3430,3431,3432"]

Na sam początek trochę ponarzekam. Oczywiście jak każdemu komiksiarzowi, marzyło mi się dostać rysunek od Andreasa. Dlatego też wstałem w sobotę o 7 rano i pognałem przed Atlas Arenę. Tam niestety czekała już na mnie kolejka i byłem tak na oko na 50 pozycji. Jednocześnie zauważyłem, że do środka wchodzą wystawcy i ich znajomi, co moje szanse na zdobycie dobrego miejsca automatycznie zmniejszało. Gdy brama już w końcu została otwarta popędziłem na płytę obiektu, a tam wszelkie moje nadzieje się ulotniły. Mianowicie był tam już uformowany łańcuszek ludzi po numerki do autografów, a ja byłem jakiś 60 w kolejce. Ponadto zdaję sobie sprawę, że gwiazdy rysują zazwyczaj po kilkanaście rysunków, a potem łaskawie drugie tyle autografów. Czyli do Andreasa już nie było po co stać. Jednak jakoś łudząc się postaliśmy jeszcze z godzinkę, a potem upewniwszy się, że to nie ma sensu olaliśmy sprawę. Tyle z narzekania i jak co roku wszyscy marudzą tylko o jednym co świetnie widać chociażby na forum gildii. Organizatorzy mogliby w końcu jakoś sensownie rozwiązać ten problem.


Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. (W przyrodzie zawsze działa również ta zasada odwrotnie!) Mianowicie wiedziałem, że na stoisku Multiversum ma być kilka komiksów w rozsądnych cenach, na które miałem chrapkę więc zostawiłem moją ukochaną w kolejce z akapitu powyżej, a sam udałem się na polowanie. Gdy dotarłem na stoisko ok 9.20 moim oczom ukazał się wspaniały widok. Ludzie dosłownie brali po kilkanaście komiksów i pędzi z nimi do kasy. Każdy zachowywał się jak szaleni konsumenci na poświątecznych wyprzedażach. Piękny widok to był. Ja natomiast zadowoliłem się czterotomowym wydaniem Plague of the Frogs. Co zaowocowało tym, że przy kasie pozbyłem się 3/5 budżetu przeznaczonego na całe zakupy!


[gallery columns="9" link="file" ids="3433,3437,3441,3439,3438,3434,3435,3436,3440"]

W drodze powrotnej na płytę zahaczyłem jeszcze o stoisko Kultury Gniewu z nadzieją na ich słynne pudełko z uszkodzonymi komiksami. Cały pic polega na tym, że są przecenione o 50%, a uszkodzeń praktycznie żadnych. Niestety nie znalazłem w nim nic co by mnie interesowało, ale za to stał tam Marcin Podolec. Od razu zakupiłem jego najnowszy komiks Pogląd, do spółki stworzony z Danielem Chmielewskim i poprosiłem go o autograf. Tutaj nastąpiło  coś bardzo miłego. Mianowicie Marcin nie miał gdzie usiąść, aby wygodnie mi coś narysować. Więc zaproponował abym zostawił mu ten komiks, a on w nim coś stworzy i będzie potem do odbioru na stoisku KG. Zgodziłem się na to, prosząc go przy okazji o wspólne zdjęcie (hasztag selfie), które okazało się pomysłem na cały wyjazd. Pięknie podziękowałem i udałem się do mojej ukochanej.


Jak już w końcu zrezygnowaliśmy ze stania w tej niemądrej kolejce, to udaliśmy się na wspólne zwiedzanie, dzięki któremu zdobyliśmy wiele wspaniałych rzeczy oraz kilkanaście świetnych zdjęć. Byliśmy na stoisku KG kilka razy i tam otrzymaliśmy rysunki Śledzia i Mateusza Skutnika. Obaj panowie okazali się bardzo miłymi ludźmi chętnie rozmawiającymi o swej pracy. Potem spotkaliśmy jeszcze Przemka Truścińskiego z którym plotkowałem o cosplay'u, co samo w sobie było lekko abstrakcyjne. Była też ekipa z Bum Projekt, Maciej Łazowski u którego nabyliśmy komiks i jeden z oryginalnych pasków. Wszystko to razem jakoś zrekompensowało mi trochę nieudany poranek.


Wieczorem natomiast udaliśmy się na after party całej imprezy, bo na galę wręczania nagród jakoś nie zdążyliśmy. Konsumpcja wina okazała się ważniejsza. To zasługuje na osobnych kilka słów, bo to co się tam działo to istne szaleństwo. Mianowicie na początku jakoś spokojnie to wszystko przebiegało i nie mogliśmy się wpasować z moją konkubiną. Jednak nie wiem z czego to wynikło, podszedłem do Mateusza Skutnika i poprosiłem go o wspólne zdjęcie, bo podczas autografu zapomniałem o tym. On się zgodził bez problemu i jakoś tak mnie to rozochociło, że potem już moja kolekcja zaczęła się rozrastać w strasznym tempie co możecie zobaczyć poniżej. Najlepsze było jednak, gdy na sali pojawił się Rosiński w towarzystwie Jean Van Hamme. Powiedziałem mojej ukochanej, aby potrzymała mi napój, a ja idę spróbować szczęścia. Ona odrzekła: tylko się nie nastawiaj, że się uda! Więc ja raczej nieśmiało podchodzę, zagaduję i nic. Aż tu nagle jakiś nastukany koleś bezpardonowo przerywa ich rozmowę i dziękuje za wszystkie komiksy jakie razem zrobili. Przełamał lody, mi się udało w końcu zagadać i Grzesiu zgodził się na zdjęcie, tylko powiedział abym chwilkę poczekał. W tym czasie Van Hamme zaczął wychodzić, więc ja zrobiłem smutną minę. To zwróciło uwagę jego tłumaczki i spytała o co chodzi. Ja, że chciałem zdjęcie na co ona pobiegła za nim i załatwiła wszystko za mnie! Potem foto z Grzesiem i rozpoczęło się szaleństwo do którego dołączyli się: Bartosz Sztybor (który jak ze mną rozmawiał to miałem wrażenie, że się ze mnie nabija), Jacek Frąś, Karol Konwerski, Krzysiek Ostrowski, Tomasz Leśniak, Szymon Holcman, Rafał Skarżycki, Ramon Perez, Przemysław Pawełek, Marzena Sowa, Krzysztof Gawronkiewicz, Artur Wabik, Piotr Nowacki i jeszcze kilku innych. Ominął mnie niestety moment kiedy to moja ukochana pląsała na parkiecie z Rosińskim! Ogólnie na parkiecie było potem najciekawiej. Każdy tańczył w rytm muzyki radośnie w doborowym towarzystwie, niczym się nie krępując.


Co do samej niedzieli to niestety nie mam o niej za dużo do powiedzenia. Dotarłem na nią dopiero ok godziny 11, a o 14 wyjeżdżałem. Z pewnością jestem pełen podziwu dla wszystkich wystawców, że zjawili się z samego rana, bo co poniektórzy bawili się na after party iście szampańsko i zawsze z klasą. Poza tym uczestniczyłem w dwóch prelekcjach ze Śledziem i Andreasem. Pierwsze było dość luźne w atmosferze i raczej na nim plotkowałem bo nie interesują mnie relacje mieszkańców Bydgoszczy i chyba Torunia. Z kolei na drugim padały ciekawe pytania o wpływ architektury na prace autora i jego ewentualne powiązania z wolnomularzami.


Podsumowując więc to wszystko na koniec. Z punktu widzenia uczestnika impreza sama w sobie ma do poprawy jedynie problem z otrzymywaniem autografów od tych najbardziej znanych. Nie wiem jak temu zaradzić, ale może by tak wprowadzić z konwentów z za wielkiej wody, gdzie obrazki otrzymuje się za określoną kwotę? Jednak z plusów to tym razem jakoś mniej czułem się skrępowany, aby podejść i zagadać do wszystkich tych, których podziwiam i szanuję za ich pracę. Co do jednego  okazali się wspaniałymi ludźmi z poczuciem humoru i chętnych do takich rozmów. Jest to miłe i dzięki temu wyjazd będę jeszcze długo wspominał z uśmiechem na twarzy. Poza tym jest to impreza, na której naprawdę trudno się nudzić. Samo zwiedzenie wszystkich stoisk zajmuje kupę czasu i można na nich znaleźć mnóstwo świetnych rzeczy. Do tego prelekcje, turnieje gier, cosplay. To wszystko sprawia, że robi się z tego całkiem spore święto dla każdego geeka i to jest chyba najlepsza podsumowanie całej imprezy.


[gallery columns="5" link="file" ids="3415,3424,3416,3417,3420,3414,3407,3418,3419,3413,3423,3412,3406,3409,3410,3425,3421,3408,3411,3422"]

niedziela, 5 października 2014

#350 cotygodniowa zeszytówka #127

Deadpool-030-(2014)Deadpool #30, Marvel

scenariusz: Gerry Duggan oraz Brian Posehn, rysunki: John Lucas

Deadpool w obliczu nierównej wojny z armią wampirów, po krótkim namyśle stworzył doskonałą broń przeciw nim i to w rytmie disco! Oczywiście najpierw musiał udać się w cudowne lata 70 XX wieku i namówić do współpracy swoją ówczesna bliską znajomą Dazzler. Jest ona o tyle nieoceniona w całym tym planie, bo potrafi zamienić dźwięk w światło. Co w połączeniu z tym iż jest utalentowaną wokalistką disco tworzy z niej broń doskonałą. Dzięki temu nasza para wyrusza razem do walki w hektolitrach krwi i akompaniamencie wspaniałej muzyki. Jest nawet zabawnie, soczyście i gdzieś tam w tle małżonka głównego bohatera knuje coś strasznego. Równocześnie po drugiej stronie miasta agentka Preston wyrusza na poszukiwanie rodziny Wilsona, bo po śmierci Watcher'a doznała olśnienia i poznała kilka nowych faktów z jego przeszłości, które wymagają natychmiastowego sprawdzenia. Dzięki temu agentka łamie kilka razy prawo, podąża śladem sprawy Utler'a i dociera do miejsca zamieszkania pewnego sędziego. Cała lektura może nie jest jakaś wybitna, ale jako pozycja czysto rozrywkowa sprawdza się dobrze. Głównie za sprawą szalonych scen masakr wampirów w rytmie wesołej muzyki disco przy użyciu kul dyskotekowych. Wszystko to razem jest tak abstrakcyjne, że aż śmieszne. Od jakiegoś czasu marudzę tutaj na poziom tej serii, ale poziom absurdu jaki jest w tym numerze odpowiada mi jak najbardziej i proszę o więcej. Na spory plus zasługuje również okładka autorstwa Mark'a Brooks'a. Daje zachętę dobrej rozrywki przy rytmach przyjemnej muzyki, jest odrobinę seksowna i po prostu ładna. Wzbudza we mnie żal,  że komiks ten nie został wydany z odpowiednią ścieżką dźwiękowa. Chyba pierwszy raz zdarzyło mi się zwrócić uwagę na coś takiego podczas lektury.


Swamp Thing 35 (2014)Swamp Thing #35, DC Comics

scenariusz: Charles Soule rysunki: Jesus Saiz

Wszystko rozpoczyna się od jednego impulsu, który wędruje po ścieżce programu. W zależności od problem udaje się w jedną albo w drugą stronę. Bo możliwości są zawsze dwie, a wszystko w nim jest czarno-białe. Jednak jest również ukryta część systemu schowana za logiczną blokadą. Co jakiś czas atakowana zapytaniem i ciągle niedostępna, aż do teraz. Po jej obaleniu powstała nowa siła w przyrodzie zwana Machines. Przy pomocy olbrzymiej mocy obliczeniowej potrafią wszystko robić bardziej efektywnie i dotrzeć do każdego miejsca na planecie. Jednak popełnili jeden dość poważny błąd. Zaproponowali pewien układ awatarowi zieleni przy okazji pokazując mu swoje możliwości od najgorszej z możliwych stron. Wynik tego mógł być tylko jeden dzięki czemu czytelnik otrzymał ciekawą i wciągającą lekturę. Spodobał mi się już sam początek tego numeru kiedy to zostaje zaprezentowane, w dość obrazowy sposób, działanie programów opartych na wszelakich obliczeniach. Interesująca koncepcja w spójny sposób łącząca obraz ze słowem pisanym. Kilka stron dalej autorzy zaskoczyli mnie możliwościami nowej siły w przyrodzie. Może nawet nie samej siły tylko tego, że coś takiego naprawdę mogłoby powstać. My tego po prostu nie zauważamy, a podwaliny pod coś takiego znajdują się już wszędzie w okół nas w naszym życiu codziennym. Jednak najlepszy moment tego komiksy to fragment, w którym pomocnik głównego bohatera wyjaśnia mu co się dzieje ze światem kiedy pojawia się nowy awatar w przyrodzie. Jest to kolejna już bardzo dobra koncepcja przedstawiona tutaj świetnie wykorzystująca fakty z historii naszej planety na potrzeby fikcyjnej fabuły. Reasumując, czym dłużej myślę nad tym numerem, tym lepszy mi się wydaje i więcej ciekawych rzeczy w nim znajduję.


rat-queens-02Rat Queens #2, Image Comics

scenariusz: Kurtis J. Wiebe, rysunki: Roc Upchurch

W sumie jak tak porównuję ten numer z poprzednim to za wiele się nie zmieniło. Trochę fabuła posunęła się do przodu. Główne bohaterki zorientowały się w końcu, że ktoś wydał na nie wyrok i coś trzeba z tym zrobić. Jest tak samo dużo przeklinania , ale jakby humor z tego wynikający jest trochę wyższych lotów. Chociażby w momencie kiedy główne bohaterki rasistowsko nabijają się wzajemnie ze swoich ras. Nawet krew lejąca się strumieniami tu i ówdzie jest miła dla oka. Głównie służy urozmaiceniu scen walk, które momentami są tutaj bardzo efektowne. Jednak najważniejsze w tym wszystkim jest to jak wspaniale i niepostrzeżenie to wszytko zagrało na moim sentymencie. Podczas lektury zorientowałem się, że w sumie to czytam komiks, ale gdzieś tak znienacka zacząłem wspominać co czwartkowe partie w Warhammer'a u znajomego. Zaczynające się od nieśmiertelnego "no to jesteście w karczmie", dużej ilości śmiechu, dobrego klimatu i co najważniejsze mile spędzonego czasu wśród znajomych. Wszystko tutaj idealnie pasuje i nawet patrząc na zachowanie głównych bohaterek od razu przypominają mi się dawni znajomi i to w jaki sposób odgrywali swoje postacie. Moim zdaniem nadal ten komiks nie jest niczym wyjątkowym, ale chyba właśnie za to jak na mnie działa go polubiłem. Jestem ciekaw kolejnego zeszytu.