piątek, 28 listopada 2008

#74 oglądanie

Z początkiem tego roku zacząłem oglądać kilka seriali takich jak "Dexter" "Eureka" "Californication" i jakoś tak w związku z tym naszła mnie refleksja, że wszystko schodzi na psy, albo większość.

"Dexter" to wspaniałe dwa pierwsze sezony opowiadające o masowym mordercy, który równocześnie pracuje w policji jako specjalista od krwi. Jaka ironia i tak jest przez cały serial. Dużo wspaniałego humoru, ciekawe postacie, fenomenalne rozterki głównego bohatera z cyklu: czy jestem normalny, czy robię źle i takie tam. Naprawdę dobry i inteligentny serial. Aż żal się zrobiło jak skończył się drugi sezon. Potem niestety powstał trzeci i po dwóch odcinkach przestałem oglądać. Dexter ma zostać ojcem, rozterki natury etycznej zastąpili familijnymi. Fabuła głównego wątku też jakoś nie specjalnie wciąga i jakiś taki miałki się zrobił ten serial.

"Eureka" opowiada o szeryfie w miasteczku pełnym geniuszy, którzy czasem otworzą czarną dziurę, albo uruchomią jakieś wojskowe projekty, które miały nigdy nie zobaczyć światła dziennego. Czasem to zabawne było, ale ogólnie lekkie, przyjemne i właśnie o to chodziło. Człowiek się zżył z głównymi postaciami, jednych lubił, innych nie, jednak wszystko było jakieś miłe i przyjemne jak na opowieść familijną. Niestety serial chyba został zdjęty z anteny po 8 odcinku 3 serii. Szkoda wielka bo naprawdę robił dobrze.

"Californication" pierwszy sezon był dla mnie jak koktajl Mołotowa, mieszanka iść wybuchowa. Fabuła opowiada o uznanym pisarzu, który ma kryzys twórczy, pragnie odzyskać swoją byłą ukochaną i stara się wychowywać córkę. Seria obrazoburcza, śmieszna, z ciekawymi postaciami. Pod koniec trochę przewidywalne i nawet jeśli wszystko się kończy tak jak każdy sobie myślał to nie boli to i jest przyjemne. Trzynaście odcinków, szybko przeleciało i potem wielkie czekanie na drugi sezon. Jakie było moje wielkie nim rozczarowanie. Niby jest wszystko co już znamy ale jakoś tak niestrawnie podane. Wszyscy ćpają, walą się między sobą, fabuła zmierza nie wiadomo gdzie i jest ogólnie nie miło. Wielka strata i marnowanie czasu.

Jednak z racji tego, że odpadły mi wszystkie seriale jakie oglądałem, to udało mi się znaleźć coś innego. Aktualnie polecam "Fringe" i "The Big Bang Theory".
Pierwszy z nich to takie "Archiwum X" naszych czasów. Mamy panią z FBI chyba, szalonego naukowca, wraz z synem i to jest nasz skład do rozwiązywania zadań. Na ich drodze stoi wielki międzynarodowy spisek i jakaś korporacja. Ogląda się miło i przyjemnie, nawet czasem strasznie jest, tylko martwi mnie to że jeśli serial okaże się kasowy to może śmiało mieć z sześć sezonów. Wątków jest wiele i lekko da się je pociągnąć przez taki długi czas, a przez to zarżnie się dobry serial. Oby tak się nie stało i zakończyli go w miarę na drugim sezonie.

"The Big Bang Theory" to z kolei serial komediowy o młodych geniuszach i ich całkowitym braku przystosowania do życia codziennego. Panowie się zakochują i mają z tym olbrzymie problemy, są pełni dziwnych lęków, zasad przyzwyczajeń przez które powstaje wiele zabawnych sytuacji. Ogląda się to naprawdę przyjemnie i serial cały czas trzyma równy poziom, przez co jest wart obejrzenia.

środa, 19 listopada 2008

#73 Quantum of Solace reż. Marc Forster, scen. Neal Purvis i Robert Wade

Moja Ulubiona Była postanowiła w poniedziałek zabrać mnie do kina na najnowszego Bonda. Jak to w każdym filmie z agentem jej królewskiej mości znowu jest jakiś zły i podstępny szaleniec, któremu musi przeszkodzić nasz 007. Wszystko się dobrze kończy i takie tam. O fabule nie mam zamiaru pisać, bo i tak każdy może sobie znaleźć sam, jeśli tego potrzebuje, a w filmach z tej serii to i tak drugorzędna sprawa.


Co mi się podobało to na pewno sam początek pościgu samochodowego. Aston martin głównego bohatera jest po prostu boski i sama scena utrzymana w klimacie "Goldeneye" (chyba, jeśli części mi się nie pomyliły). Pięknie zrobione napisy początkowe (których nie mam ochoty przewinąć), ale to standard w tej serii. Tym razem utrzymana w stylistyce czerwieni i pustyni i jak zawsze z pięknymi kobietami. Tytułowy kawałek napisał Jack White i zaśpiewał razem z Alicią Keys i muszę przyznać, że jest świetny. Bardzo ciekawie się zgrali głosami i kilka razy miałem problem odgadnąć, kto aktualnie śpiewa. Ciekawie jest jeszcze pokazane jak główny bohater sprzeciwia się swoim przełożonym i działa jakby poza swoimi uprawnieniami. Taki zbuntowany i pragnący zemsty, ciekawy pomysł.

Sam film kontynuuje zmiany, jakie rozpoczęły się w poprzedniej serii cyklu pt. "Casino Royal". Bond jest coraz mniej gadżeciarski, nie przedstawia się słynnym tekstem i jest mu wszystko obojętne, co pije. Zamiast filmu w konwencji i z przymrużeniem oka, robi się z cyklu brutalne kino akcji. Może to znak naszych czasów, nie wiem.

Co mi przeszkadzało? Przez pierwsze powiedzmy 15 min filmu, albo troszkę dłużej, kompletnie nie wiadomo o co chodzi. Jakieś pościgi, walki, strzelaniny, ale, po co to i dlaczego nie wie nikt. Strasznie ostry i szybki montaż. Momentami nie wiadomo, co jest na ekranie. Poza tym fabuła odwołuje się do poprzedniej części więc warto ją zobaczyć przed pójściem do kina. Bardzo mnie rozbawił moment jak 007 ze swoją kobietą wyskakują z samolotu na jednym spadochronie. Walka w powietrzu o spadochron, wspólna próba otwarcia go i prawie udane lądowanie. Podczas tych całych akrobacji kobietka na ekranie ma szpilki na nogach. Nie mam pojęcia, czym one były przymocowane, ale chyba powinny jej spaść, ale może się czepiam.
Jednak najbardziej zdenerwowały mnie reklamy w kinie. Po pierwsze leciały 21 minut!!! To przecież jakiś skandal. Nie po to płacę za bilet żeby oglądać te same reklamy, co w telewizji. Najpierw zobaczyłem reklamy telefonii komórkowych, kaw, zapachów, samochodów i jakiś bzdetów. Potem napis "na film zapraszają" i reklamy sponsorów, a na koniec może ze trzy reklamy filmów (akurat do tego nie mam nic). No to jest naprawdę skandal!! Tęsknie za tymi zamierzchłymi czasami, kiedy leciały tylko reklamy filmów.

Tak na sam koniec. Znalazłem ostatnio na jednym, z blogów który regularnie czytuję (tylko nie pamiętam którym) ciekawe spostrzeżenie. Mianowicie jest to trzeci już film, w którym gra Olga Kurylenko (Max Payne, Hitman) w którym nikt nie chce się z nią kochać! Czy ona ma to wpisane w kontrakty czy jak?

czwartek, 13 listopada 2008

#72 test na wrażliwość

Co to jest?


ps. przekroczyłem ostatnio ponad 4000 wejść na bloga. w sumie to nie wiele ale i tak cieszy.



niedziela, 2 listopada 2008

#71 Righteous Kill reż. Jon Avnet, scen. Russell Gewirtz

Film zaczyna się wyznaniem policjanta (w tej roli Robert De Niro) jak zaczął zabijać według niego winnych ludzi przestępstwa, lecz którzy uniknęli kary. Przez cały film poznajemy głównego bohatera, jego wieloletniego partnera z wydziału (grany przez Ala Pacino), z którym rozwiązał nie jedną sprawę. Zaczynamy rozumieć jego motywy działania, logikę i dochodzimy do wniosku, że dobrze robi. Wszystko idzie po jego myśli aż do momentu gdy jedna z jego ofiar przeżywa i trafia do szpitala. Wtedy wszystko zaczyna się komplikować. Film nabiera tempa i zmierza do zaskakującej końcówki.


Gdy zasiadałem do tego filmu oczekiwałem dobrego kina, z powodu dwóch głównych aktorów i nie zawiodłem się. Dobrze i sprawnie poprowadzona główna fabuła, gdzie bardzo podoba mi się jak od samego początku jesteśmy prowadzeni za rączkę. Wiemy kto, co robi, dlaczego i takie tam, aż potem wszystko się diametralnie zmienia. Świetnie zostały pokazane relacje między dwoma głównymi bohaterami. Jak się bawią w kotka i myszkę z kolegami z pracy, mylą im tropy, wspierają się nawzajem, a przy okazji robią to samo z widzem. Dobre zagranie ze strony reżysera i scenarzysty, oby tak dalej. Jedyne co mnie troszkę denerwowało to skwaszona wiecznie mina De Niro, ni to cwaniaka, ni to wściekła. Jednak da się przeżyć to bez większego problemu.

Podsumowując film wart zobaczenia i jeden z ciekawszych jaki było mi dane ostatnio zobaczyć więc polecam. Czym więcej zastanawiam się nad tym filmem, tym więcej odkrywam w nim smaczków i bardziej mi się podoba.

Tak z innej beczki. Widziałem też ostatnio "Jaja w tropikach" i muszę powiedzieć że raczej średnia komedia. Jednak występuje tak Tom Cruise, jak dla mnie w życiowej roli i za każdym razem gdy pojawiał się na ekranie to zwijałem się ze śmiechu. Gra żądnego pieniędzy producenta filmowego i jest obłędny. W sumie to po części sam siebie parodiuje i całe środowisko "śmietanki" hollywood. Dla niego jednego warto zobaczyć cały film. Albo przynajmniej poprzewijać sobie i zobaczyć tylko kawałki z nim.