poniedziałek, 25 czerwca 2007

#5 Jak podręcznikowo zepsuć film.

Dziś będą dwie krótkie recenzje, zamiast jednej, bo jakoś tak wyszło i oba filmy mają wiele ze sobą wspólnego o czym zaraz się przekonacie.Pierwszy film to "The Number 23", opowiada o facecie (w tej roli świetny Jim Carrey), który na swoje urodziny dostaje od swoje żony książkę opowiadającą o gościu prześladowanym przez tytułową cyfrę 23. W miarę rozwijania się akcji widzimy jak nasz bohater dostaje tego samego zajoba i też zaczyna wszędzie widzieć powiązania w swoim życiu z tytułową liczbą i jest święcie przekonany, że ta książka jest napisana o nim.Drugi film to "The Reaping" opowiadający tym razem historię kobiety, która jest specjalistą od wyjaśniania religijnych cudów metodami naukowymi. Pewnego razu jest poproszona o wyjaśnienie jak to się stało, że w jednym z amerykańskich miasteczek woda zamieniła się w krew, a kolejnymi następstwami jest następnych 9 biblijnych plag.



Oba filmy się naprawdę przyjemnie ogląda, mają wyrazistych głównych bohaterów, ciekawą fabułę i co chyba najważniejsze w obrazach tego typu trzymają w napięciu. Więc pewnie się teraz zastanawiacie o co chodzi z tym tytułem posta? Już śpieszę z rozwiązaniem zagadki, a mianowicie to co kładzie te filmy to ich zakończenia. Oba są płytki i śmieszne. W "Number 23" kiedy główny bohater idzie do więzienia i mówi że musi tak postąpić bo każde inne zachowanie byłoby nie wychowawcze dla jego syna to myślałem że będę walił głową w ścianę. Żenada po prostu, wygląda to strasznie sztucznie i nie rozumiem co strzeliło ekipie kręcącej ten film że na to pozwolili.

"The Reaping" ma koniec tak efektowny i bajerancki, że aż śmieszny. Przychodzi prawie armagedon i heppy end, szkoda tylko że nie dla widza. No i ostatnie kilka minut daje nam cudowną nadzieję na część drugą (oczywiście jeśli się część pierwsza dobrze sprzeda), ale będzie się chyba nazywać "Dziecko Katherine" za co Polański poda ich pewnie do sądu.

Oba filmy jak dla mnie to takie przeciętne 3, z piwkiem to nawet fajnie się ogląda i z dobrym towarzystwem. Jak nie macie nic innego do roboty to śmiało polecam.

niedziela, 24 czerwca 2007

#4 Shooter reż. Antoine Fuqua, scen.: Jonathan Lemkin

Początek filmu, snajper i jego partner wykonują misję dla rządu USA z której wraca tylko jeden i to tylko dzięki sobie bo zwierzchnicy go zostawiają. 36 miesięcy później naszego bohatera odwiedzają panowie bez nazwisk i proszą o pomoc w realizacji planu zabicia prezydenta USA. Ma powstać tylko plan który ułatwi złapanie prawdziwego zamachowca. Nasz bohater jest bardzo źle nastawiony do współpracy, ale jak się wszyscy domyślamy w końcu się godzi i pomaga. Typuje miejsce gdzie to się odbędzie i tak dalej i w dniu zamachu jest na miejscu. Zamach się udaje, ale ginie ktoś inny, we wszystko oczywiście jest wrobiony nasz bohaterski snajper. W tym momencie zaczyna się prawdziwa zabawa, czyli kto i dlaczego i takie tam, czego wszyscy się spodziewaliśmy. Koleś jest nie do zdarcia jak Rambo i pomysłowy jak Mcgayver więc całkiem przyjemnie się to ogląda. Mógłbym teraz napisać jak to się wszystko kończy ale jak znam życie to już wszyscy i tak wiecie, więc po co?

Ciekawy w tym filmie jest kontrast patriotyzm vs. obłuda i kłamstwa rządu. Z jednej strony mamy łopoczące flagi USA, postawę niewzruszonego żołnierza, który po mimo tego, że rząd go wystawił, jest gotów znowu pomóc gdy potrzebuje go państwo. Z drugiej strony jednak mamy machlojki i nieuczciwość wysoko postawionych urzędników którym chodzi tylko o pieniądze i władzę i wszystko zawsze uchodzi na sucho.

Ogólnie film jest mocno przewidywalny, ale dobrze zrealizowany, dużo się dzieje i jest łatwy lekki i nawet przyjemny więc jeśli oglądacie go z kumplem (bo to raczej film dla facetów i nie polecam na romantyczny wieczór z ukochaną) i macie jakieś piwko do tego (tak jak ja miałem) to wtedy film jest na 4. Jednak obiektywnie patrząc to 3.

sobota, 23 czerwca 2007

#3 Sandman scen: Neil Gaiman, rys.: Dave McKean, Sam Kieth, Mike Dringenberg, Malcolm Jones III, Kelley Jones, Jill Thompson, Marc Hempel, et al.

Ostatnio skończyłem czytać ostatni tom „Sandman’a”. Z tą serią coś się skończyło w moim małym życiu zbieracza komiksowego i jakoś tak mnie zebrało na kilka słów szczerości.

Pamiętam, gdy pierwszy raz zobaczyłem ten komiks w księgarni i od razu musiałem kupić. Tak bardzo się cieszyłem z tego faktu i jakoś odbierałem to jako dobry omen dla naszego rynku komiksowego, który wtedy akurat przechodził coś w rodzaju bumu. Wsiadłem do samochodu i zacząłem od razu czytać i tutaj nastąpiło moje pierwsze i zapewne jedyne, rozczarowanie. Pomyślałem sobie: „ale ten komiks jest brzydki”. Niestety dalej tak uważam i jak się tak nad tym zastanawiam to on nawet nie jest brzydko rysowany, co paleta kolorów jest obrzydliwa. W sumie, czego można się spodziewać po komiksie stworzonym w 1987 roku. Tak się wtedy po prostu rysowało i nakładało kolory. On może nie do końca jest brzydki, po prostu szata graficzna troszkę się już zestarzała i tyle. Przecież pierwszy tom wyszedł w Polsce w 2002 roku i wszyscy już dawno byliśmy przyzwyczajeni do całkiem innych standardów. Dopiero jakoś ostatni Sandman naprawdę się mi podoba i oglądam go z wielką przyjemnością.


Tyle byłoby chyba marudzenia, bo zważając na to, że fabuła wynagrodziła mi braki wizualne i to z nawiązką to trzeba się już tylko cieszyć. Ileż to przyjemnych chwil spędziłem przy tym komiksie. To dzięki niemu odwiedziłem Piekło, zjazd masowych morderców i zobaczyłem jak na razie najlepszą scenę w komiksie, a mianowicie jak Lucyfer siedzi na plaży z jakimś przypadkowym człowiekiem podczas zachodu słońca i chwali Boga za to jak pięknie to zrobił. Co do fabuły, wiele osób się wypowiadało na ten temat i wiele zostało napisane o tym i też z tego powodu nie mam zamiaru jej streszczać w jakikolwiek sposób. Powiem tylko, że tak cudownie wymieszanych przeróżnych klimatów, tylu nawiązań do światowej literatury, mitologii i ogólnie całej kultury, tylu bohaterów szeroko rozumianej sztuki, którzy byliby tak zręcznie i inteligentnie wykorzystani i w tak piękny sposób pasowali do siebie jeszcze nie spotkałem. Jedyne porównanie, jakie mi się nasuwa nasuwa to „Mistrz i Małgorzata” Michała Bułhakowa, za co pewnie wielufanatyków tej ksiązki mnie zbeszta, ale tylko ta książka wydaje mi się idealnym porównaniem.


Przeczytanie całej tej serii zajęło mi jakieś 4 i pół roku (tak długo wydawał to egmont w Polsce) i nie żałuję tego czasu, a nawet jestem święcie przekonany, że zrobię to jeszcze nie raz i za każdym razem będę odkrywał coś nowego. To jest po prostu piękny komiks o snach, uczuciach i nas samych. Naprawdę gorąco polecam. W szczególności ludziom, którzy jeszcze nie zrozumieli, że komiks to sztuka i jak w każdej dziedzinie sztuki tu też trafiają się perełki i miernoty. Ocena jest chyba oczywista - 6 bo to po prostu klasyka jest.



piątek, 22 czerwca 2007

#2 Notes On A Scandal reż.: Richard Eyre, scen.:Patrick Marber

Chciałem napisać "dziś widziałem", ale patrząc na zegarek muszę napisać: wczoraj widziałem świetny film. "Notes On A Scandal" to naprawdę dobry film, który ma wszystko co do tego potrzeba. Fabuła trzyma w napięciu i opowiada o tym jak Sheba Hart (grana przez świetną Cate Blanchett) nauczycielka z liceum ma romans ze swoim 15 letnim uczniem. Przyłapuje ją na tym jej koleżanka z pracy Barbara Covett (grana przez fenomenalną Judi Dench) i opisuje wszystko w swoich dziennikach. Oczywiście wynika z tego wiele komplikacji, czego można się bardzo łatwo domyślić, ale nie to jest najlepsze w tym filmie. Cały urok w tym filmie polega na grze pomiędzy tymi dwoma kobietami, jest to prawdziwe mistrzostwo kina. Judi Dench jest genialna w roli samotnej, starszej kobiety, która zrobi wszystko dla przyjaźni - jak sama to ujęła. Ma troszkę zwichrowany pogląd na przyjaźń i jest to dobrze pokazane. Cate Blanchett wspaniale wcieliła się w rolę kobiety zagubionej w pożądaniu i pasji. Dwie, tak wielkie postacie w jednym filmie, tworzą wspaniałe kreacje aktorskie i choćby tylko dlatego warto zobaczyć ten film.
Ode mnie film dostaje mocne 4/6.


#1 Od czegoś trzeba zacząć.

Witam w pierwszym poście mojego bloga. W głównym zamyśle jest to blog o komiksach i kinie, co nie wyklucza tego, ze czasem będą się tu jeszcze pojawiać inne tematy. Zobaczymy jak to wyjdzie, sam biorę to jako jeden wielki test i jestem ciekaw owoców tej małej stronki. Raczej wszystko co pojawi się na tej stronie będzie ocenione według następującej skali:
6 - absolutny musisz mieć
5 - wypada znać i warto posiadać
4 - dobre i warto się zainteresować
3 - taki średniak, może być
2 - ciężko, na własną odpowiedzialność
1 - trzymać się od tego z daleka, w porównaniu z tym gorąca wódka i zimna kobieta to raj!!
No nic życzę wszystkim miłego czytania i częstego komentowania.