Ostatnio skończyłem czytać ostatni tom „Sandman’a”. Z tą serią coś się skończyło w moim małym życiu zbieracza komiksowego i jakoś tak mnie zebrało na kilka słów szczerości.
Pamiętam, gdy pierwszy raz zobaczyłem ten komiks w księgarni i od razu musiałem kupić. Tak bardzo się cieszyłem z tego faktu i jakoś odbierałem to jako dobry omen dla naszego rynku komiksowego, który wtedy akurat przechodził coś w rodzaju bumu. Wsiadłem do samochodu i zacząłem od razu czytać i tutaj nastąpiło moje pierwsze i zapewne jedyne, rozczarowanie. Pomyślałem sobie: „ale ten komiks jest brzydki”. Niestety dalej tak uważam i jak się tak nad tym zastanawiam to on nawet nie jest brzydko rysowany, co paleta kolorów jest obrzydliwa. W sumie, czego można się spodziewać po komiksie stworzonym w 1987 roku. Tak się wtedy po prostu rysowało i nakładało kolory. On może nie do końca jest brzydki, po prostu szata graficzna troszkę się już zestarzała i tyle. Przecież pierwszy tom wyszedł w Polsce w 2002 roku i wszyscy już dawno byliśmy przyzwyczajeni do całkiem innych standardów. Dopiero jakoś ostatni Sandman naprawdę się mi podoba i oglądam go z wielką przyjemnością.
Tyle byłoby chyba marudzenia, bo zważając na to, że fabuła wynagrodziła mi braki wizualne i to z nawiązką to trzeba się już tylko cieszyć. Ileż to przyjemnych chwil spędziłem przy tym komiksie. To dzięki niemu odwiedziłem Piekło, zjazd masowych morderców i zobaczyłem jak na razie najlepszą scenę w komiksie, a mianowicie jak Lucyfer siedzi na plaży z jakimś przypadkowym człowiekiem podczas zachodu słońca i chwali Boga za to jak pięknie to zrobił. Co do fabuły, wiele osób się wypowiadało na ten temat i wiele zostało napisane o tym i też z tego powodu nie mam zamiaru jej streszczać w jakikolwiek sposób. Powiem tylko, że tak cudownie wymieszanych przeróżnych klimatów, tylu nawiązań do światowej literatury, mitologii i ogólnie całej kultury, tylu bohaterów szeroko rozumianej sztuki, którzy byliby tak zręcznie i inteligentnie wykorzystani i w tak piękny sposób pasowali do siebie jeszcze nie spotkałem. Jedyne porównanie, jakie mi się nasuwa nasuwa to „Mistrz i Małgorzata” Michała Bułhakowa, za co pewnie wielufanatyków tej ksiązki mnie zbeszta, ale tylko ta książka wydaje mi się idealnym porównaniem.
Przeczytanie całej tej serii zajęło mi jakieś 4 i pół roku (tak długo wydawał to egmont w Polsce) i nie żałuję tego czasu, a nawet jestem święcie przekonany, że zrobię to jeszcze nie raz i za każdym razem będę odkrywał coś nowego. To jest po prostu piękny komiks o snach, uczuciach i nas samych. Naprawdę gorąco polecam. W szczególności ludziom, którzy jeszcze nie zrozumieli, że komiks to sztuka i jak w każdej dziedzinie sztuki tu też trafiają się perełki i miernoty. Ocena jest chyba oczywista - 6 bo to po prostu klasyka jest.