sobota, 31 grudnia 2011

#129 Joe the Barbarian scen. Grant Morrison rys. Sean Murphy


Joe to cukrzyk i nastolatek  nie mogący się dopasować do rówieśników w szkole. Wychowuje go samotna matka, gdyż ojciec żołnierz zginął w Iraqu. Pewnego razu, gdy nasz bohater zostaje sam w domu dostaje ataku spowodowanego brakiem cukru w organizmie. To wydarzenie powoduje, że nasz bohater przenosi się w krainę fantazji w której jest Dying Boy. Bohaterem przepowiedzianym w pradawnych legendach, który pojawi się pewnego dnia i uratuje krainę przed złym King Death. 


Cała mini seria składa się z ośmiu części i o ile po pierwszych dwóch byłem bardzo zadowolony, to czym dalej, tym niestety gorzej. Cała historia jest świetnie wymyślona i bardzo podoba mi się jej ogólne założenie stworzenia alternatywnego świata na podstawie mieszkania nastolatka. Główni bohaterowie wymyślonej krainy to zabawki naszego Joe i świetnie się bawiłem rozpoznając postacie  znane z filmów i komiksów takie jak: Transformersy, G.I.Joe, Batmana i Robina, Mr Freeza, postacie ze Star Treka, Lobo i wiele innych. Widok troskliwego misia siedzącego w robocie z Aliena i walczącego z najeźdźcami rozbawił mnie okropnie. Dodatkowo na ulicach wymyślonej krainy stały Gameboye i oldschoolowe joysticki wielkości domów co bardzo odpowiadało mojej estetyce. Cały komiks jest pomyślany jako opowieść z dwóch światów równocześnie, jednego wymyślonego i drugiego prawdziwego w których równocześnie nasz bohater musi wykonać to samo zadanie. W prawdzie w obu przypadkach chodzi o uratowanie życia, to w jednym świecie wykonanie tego jest epickie i niezwykle widowiskowe, a w drugim jest to po prostu ciężka walka z chorobą. Cała konstrukcja opowieści spowodowała, że miałem nadzieję na coś wyjątkowego, lecz niestety nie było mi dane tego doświadczyć.


Niestety ten komiks to zmarnowany świetny pomysł. Czyta się to dość opornie i przyznam przysypiałem gdzieś w okolicach połowy. Pomimo bardzo bogatego świata cała historia jest prosta jak konstrukcja cepa i jeśli czytelnik miał przedtem do czynienia z jakąkolwiek opowieścią fantasy to bez problemu przewidzi całą opowieść. Oba światy się przenikają, jeden dla drugiego jest symboliczny i pełni rolę przenośni. Lecz niestety jest to zrobione w tak dosłowny sposób, że nie pozostawia, żadnego miejsca dla domysłów czytelnika.


Co do rysunków pana Murphyego to muszę przyznać, bardzo mi się spodobały. Kreska dość ekspresyjna, taka jakby lekko przybrudzona sprawiająca wrażenie  takiej od niechcenia zrobionej, albo jakby ze szkicownika. Jednak świetnie pasująca do klimatu opowiadanej historii. Kolorystycznie komiks odpowiada, temu gdzie akurat znajduje się główny bohater. Jeśli grozi mu niebezpieczeństwo to paleta jest raczej ciemna i ponura. Jeśli natrafia na chwilę wytchnienia, wtedy robi się bardziej kolorowo i radośnie. Pięknie to pasuje do całej opowieści i tworzy ciekawy klimat.


Nie czekałem na ten komiks. Przeczytałem całkowicie przypadkiem i szczerze powiem, że zabierając się za niego nie oczekiwałem niczego. Początek bardzo mnie ucieszył i pokazał, że ta opowieść ma wielki potencjał. Później niestety z powodu słabej opowieści i przedstawionej bardzo dosłownie, ja osobiście zawiodłem się na lekturze. Ten komiks mnie tylko utwierdza w przekonaniu, że Grant Morrison wcale nie jest tak genialnym twórcą za jakiego powszechnie jest uznawany.


wtorek, 20 grudnia 2011

#128 Killer Elite reż. Gary McKendry scen. Gary McKendry i Matt Sherring

Miałem wolny dzień z moim kolegą kacykiem i tak razem wymyśliliśmy, żeby  coś razem zobaczyć.  Jakoś tak nas dwóch samców wzięło na jakieś prawdziwe męskie kino. Zaczęliśmy poszukiwania i natrafiliśmy na film Killer Elite. Plakat podpowiadał nam że jest to dokładnie taki film jakiego poszukiwaliśmy. Trzech wielkich twardzieli, z jeszcze większymi spluwami i eksplozją w tle. Swoją droga nie dziwię się, bo jak głosi znana teoria: wszystko na tle eksplozji wygląda lepiej! Sprawdziliśmy jeszcze trailer, co by się upewnić czy to aby na pewno dobry wybór, który upewnił nas w decyzji. Były w nim same eksplozje, pościgi i strzelaniny. Wszystko to czego pragnęliśmy. Jak wielkie było nasze zaskoczenie już po odpaleniu filmu, chodź ku naszemu zaskoczeniu jeszcze bardziej na plus.


Sam film opowiada historię najemnika Dannego (Stathama), który dowiaduje się, że jego mentor Hunter (De Niro) został uwięziony przez jednego szajka za nie wykonanie zlecenie. Chcąc pomóc przyjacielowi, nasz bohater podejmuje się niemożliwej misji zabicia trzech komandosów SAS, którzy kiedyś zamordowali synów zleceniodawcy. Na sam początek Danny dostaje namiary na pierwszą ofiarę, a cały film opowiada o poszukiwaniach pozostałych i wszelkich problemach jakie z tego wynikną.


Spodziewałem się kina z szybką akcją, gdzie fabuła jest tylko dodatkiem, a otrzymałem dobrze zrealizowany film w którym fabuła jest najważniejsza i trzymająca w napięciu. Całość wciągnęła mnie do tego  stopnia, że nawet się nie zorientowałem kiedy minęły te prawie dwie godziny. Dodatkowo pod koniec przyłapałem się, jak oglądałem film w prawdziwym napięciu co będzie dalej! To mi się bardzo rzadko zdarza.


Co prawda można ponarzekać na głównych aktorów, którzy w sumie nic nie pokazują specjalnego swoją grą. Statham jak zwykle gra dwoma minami z wspaniałym brytyjskim akcentem. De Niro też się nie popisał, przez większość filmu siedząc w niewoli i oglądając go miałem wrażenie, że jest tylko po to aby przyciągnąć więcej ludzi do kina. Jedynym który zasługuje tutaj na uwagę to Clive Owen grający byłego komandosa SAS, ciągle pilnującego kolegów z wojska i który nie zauważył gdy przeszedł na emeryturę. Chodź trzeba przyznać, że każdy z nich świetnie sprawdził się w swoich rolach. Nie jest to po prostu nic wybitnego, ale też nic takiego nie wymaga się od takiego kina.


Sam zabierając się za ten film oczekiwałem głupiego kina akcji przy, którym wyłączę mózg na dwie godzinki. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu otrzymałem świetne kino sensacyjne z bardzo ciekawą fabułą, trzymające w napięciu i w dodatku z drugim dnem. Kino dające nawet troszkę do myślenia po seansie i do którego po jakimś czasie z przyjemnością mogę wrócić.