wtorek, 6 marca 2012

#132 Green Arrow: Year One scen. Andy Diggle rys. Jock


Oliver Queen to typowy miliarder z komiksowego świata, podobny chociażby do Bruca Wayna. Dużo imprezuje, zawsze w towarzystwie pięknych kobiet, a w wolnych chwilach wydaje swój majątek na poszukiwanie celu w życiu i jakiegoś dreszczyku emocji.  Pewnie mógłby tak jeszcze długo, gdyby nie wyprawa w interesach wraz ze swym przyjacielem i podwładnym zarazem. Skoro interes miał  być nie do końca legalny, "to dziwnym nie jest", że i przyjaciel okazał się zdrajcą. Przez ten splot wydarzeń Oliver wylądował na bezludnej wyspie, jak mu się tylko na początku wydawało. Gdzie musi nauczyć się żyć od  nowa przy okazji odnajdując sens życia swego.


Cała historia jest dość sprawnie napisana i ciekawie się rozpoczyna. Na początku widzimy rozpieszczonego młodzieńca, wydającego pieniądze na ekstremalne wyprawy chociażby jak nurkowanie do wraku Titanica lub zdobywanie Antarktydy. Wszystko, aby tylko zagłuszyć pustkę bezcelowej egzystencji. Tak to wyglądało do czasu pewnej aukcji charytatywnej na której nasz bohater kupuje łuk należący do legendarnego łucznika Howarda Hilla. W tym momencie Olliemu pierwszy raz oczy zaświecają się na zielono. Następnie dzięki swemu przyjacielowi, cudem trafia na zapomnianą przez świat wyspę. Uczy się tam żyć, polować i radzić sobie z dala od cywilizacji, przy okazji szkoląc się we władaniu łukiem. Tak żyłby sobie spokojnie i samotnie dopóki nie odkrył, że na wyspie nie jest sam, a inni lokatorzy z pewnością nie są nastawieni pokojowo do naszego bohatera.


Wtedy zaczyna się typowy origin postaci i sztampowa opowieść o superbohaterze. Historia jakich czytaliśmy już wiele i niestety nic nie wnosząca nowego do tematu. Mamy bohatera, który z samoluba i osoby będącej przekonanej, że jest pępkiem świata, nagle zmienia się w obrońcę uciśnionych. Wszystko to jest mocno przewidywalne i niestety nie nadaje się na nic innego jak bardzo lekką opowieść na weekendowe popołudnie lub całkiem przyjemny relaks po ciężkim dniu.


Od strony graficznej największe wrażenie zrobiły na mnie okładki tej mini serii, których autorem jest nie jaki Jock. Jest to rysownik odpowiedzialny za nawet u nas znaną serię "Losers" swego czasu wydaną przez wydawnictwo Taurus MediaWięc jeśli ktoś z was miał kiedykolwiek do czynienia z tym komiksem, to ma wyobrażenie jak wygląda również opowieść o Green Arrow. Kreska jest lekka, troszkę uproszczona, ale świetnie się nadająca do komiksu pełnego akcji, którym niewątpliwie są przygody zielonego łucznika. Cała paleta kolorów głównie opiera się na wszelkich odcieniach zieleni, co wynika z akcji dziejącej się na tropikalnej wyspie, a dodatkowo świetnie pasuje do bohatera opowieści.


Podsumowując, dla mnie ten komiks nie wnosi kompletnie nic w superhero ani historii o powstaniu bohaterów, ale nie o to w nim chodzi. Tak naprawdę to całkiem przyjemna historia w której już na pierwszych stronach wiadomo jak się wszystko potoczy, a mimo to dobrze się to czyta po ciężkim dniu w pracy. Czytadło, które jakoś specjalnie nie obraża czytelnika, a pozwala na chwilę odpoczynku, relaksu i zapomnienia od trosk życia codziennego. .

1 komentarz:

  1. […] Kojarzę pana Andiego Diggle tylko z niedawno przeczytanej przeze mnie serii The Losers oraz Green Arrow: Year One i obie one  raczej nie zrobiły na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia. Ot takie dwa klasyczne […]

    OdpowiedzUsuń