środa, 27 listopada 2013

#268 Batman – Miasto Sów, scen. Scott Snyder, James T Tynion IV, rys. Greg Capullo, Jonathan Glapion, Jason Fabok, Rafael Albuquerque, Becky Cloonan, Andy Clarke

IMG_20131120_112735 Przeczytałem ponad tydzień temu Miasto Sów i nadal zastanawiam się jak można było tak dokumentnie spartolić ten komiks. Jak po tak świetnym wstępie jakim jest niewątpliwie Trybunał Sów można było stworzyć coś tak marnego? Cały czas siedzę i próbuję znaleźć jakieś pozytywne strony tego komiksu, ale nic nie przychodzi mi do głowy. No może poza warstwą graficzną, która jest naprawdę przyjemna dla oka i bardzo podoba mi się obraz Mr. Freeza przedstawiony tutaj. Jednak z racji tego, że nie przychodzi mi do głowy nic więcej ponad to, rozpocznę marudzenie.


Chyba największą wadą tej opowieści jest w sumie jej brak. Cała historia sów, powód ich ataku na Gotham City oraz Batmana to tak naprawdę może 1/3 całego komiksu. Poza tym czytelnik otrzymuje jakieś zapychacze, które we  wspaniały sposób obnażają jak bardzo bez pomysłu był Snyder pisząc tę historię. Miał pomysł na świetny początek i nic poza tym. Dla mnie kompletnym nieporozumieniem jest ponowny origin jednego z głównych przeciwników Batmana, który i tak każdy już zna doskonale. Rozumiem, że ma on pewne powiązania z sowami, ale nie oszukujmy się, mogło to zostać streszczone na góra pięciu stronach. W zamian za to otrzymujemy cały jeden numer powtórki z rozrywki. Tutaj przynajmniej ma to jeszcze jakiś związek z głównym wątkiem, natomiast opowieść zamykająca ten tom to dla mnie nieporozumienie. Mianowicie skupia się on na tym jak nietoperz podczas rutynowego patrolu pomaga dwójce rodzeństwa, a potem oni odwdzięczają się mu. Jest to całkowicie niepotrzebna i nic nie wnoszące do całości bzdura, która została tutaj wprowadzona chyba tylko po to aby zwiększyć objętość albumu. Zresztą tak samo jest z historią ojca kamerdynera Alfreda. Co prawda jakieś naciągane powiązania z sowami są, nie da się ukryć. Jednak śmiało można usunąć ten zeszyt z całego tomu, bez jakiegokolwiek uszczerbku dla fabuły.


Drugi problem jaki mnie męczy to samo rozwinięcie, a w następstwie tego i rozwiązanie wątku sów. Spodziewałem się wiele, miałem w głowie ułożone kilka różnych wariantów dalszego losu tej opowieści. Jednak to co zastałem podczas lektury to jedno wielkie rozczarowanie. Bardzo podobało mi się powiązanie całego tego motywu z rodziną Waynów, jednak to co dzieje się w finale opowieści spowodowało u mnie tylko smutek. Historia ta jest bardzo naiwna i niedorzeczna. Końcowa walka zamiast trzymać w napięciu nuży i czytelnik zastanawia się tylko ile jeszcze będzie musiał tego wycierpieć.


Po trzecie, brak napięcia. Podczas lektury poprzedniego komiksu każdą kolejną stronę przewracałem z niecierpliwością, w oczekiwaniu na to co może się stać na kolejnych stronach. W tym tomie, niestety z każdą kolejną kartką miałem coraz mniejszą ochotę na dalszą część i coraz bardziej wzrastał poziom mojego zażenowania oraz irytacji spowodowany tym co wymieniłem już powyżej.


Czuję się trochę dziwnie tak narzekając, ale po lekturze towarzyszył mi tylko zawód oraz ulga z zakończenia lektury. Jednak, po dłuższym zastanowieniu, chyba znalazłem przyczynę całego mojego rozczarowania. Ja po prostu bardzo czekałem na dalszą część tej opowieści, a było to w końcu kilka miesięcy i przez ten czas moje oczekiwania chyba za bardzo wzrosły. W związku z tym to co otrzymałem nie było w stanie sprostać im i z tego powodu teraz tylko marudzę. Również zdaję sobie sprawę, że jest to tylko moja subiektywna opinia, więc jeśli ktoś się ze mną nie zgadza to może rzeczowo napisze mi poniżej co jest w tym komiksie interesującego?


[gallery link="file" ids="2567,2565,2568,2566"]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz